#cover a-p-anonim-pustynia-1.png
#title Pustynia
#author Anonim
#LISTtitle Pustynia
#SORTauthors Anonim
#SORTtopics nihilizm, eko, insurekcja, kanon
#lang pl
#pubdate 2020-06-07T21:23:20
#notes Tłumaczenie: TrⒶductores, 2019
**Pustynia1 rzeczownik**
1. «bezludny obszar całkowicie lub prawie całkowicie pozbawiony
roślinności i wody»
2. «teren niezamieszkany, niezagospodarowany»
* * * * *
*** Notka od autora
Napisałem „Pustynię” jako kochający przyrodę anarchista, zwracając się
przede wszystkim do ludzi, którzy czują podobnie. Z tego powodu rzadko
objaśniałem bliskie mi idee, które dla wielu anarchistów i radykalnych
ekologów są w pewnym stopniu oczywiste. Mam jednak nadzieję, że piszę
wystarczająco zrozumiale i nawet jeśli nie jesteś z tych kręgów,
będziesz w stanie przeczytać „Pustynię”. Choć najlepszym wstępem do
anarchizmu i ochrony środowiska są chwile spędzone w dzikich ostępach i
wśród anarchistycznych społeczności, niektórzy z was mogą uznać za
przydatne kilka tych książek – ja uznałem.
- Peter Marshall, *Demanding the Impossible: A History of Anarchism*
(Londyn: HarperCollins, 2008).
- Fredy Perlman, *Against His-story, Against Leviathan* (Detroit: Black
& Red, 1983).
- Christopher Manes, *Green Rage: Radical Environmentalism and the
Unmaking of Civilization* (Boston: Little, Brown and Company, 1990).
- Clive Ponting, A *Green History of the World* (Londyn: Penguin Books,
1991).
*** Notka od tłumaczek i tłumaczy
Pomysł na przetłumaczenie *Pustyni* zrodził się spontanicznie na
wiodącym (w 2018) portalu społecznościowym z twarzą w nazwie, wśród
ludzi związanych z polskojęzycznym środowiskiem anarchistycznym. Całość
jest wynikiem współpracy ok. 20 osób, które po prostu chciały poświęcić
swój czas dla popularyzacji idei przedstawionych w książce. Nie było
żadnej hierarchii: każdy robił to, co umiał.
Co nami kierowało? Obserwujemy, że Polska – znajdująca się w czołówce
producentów CO2 na osobę w Europie – zamiast ograniczać
zużycie paliw kopalnych, roztacza ochronę nad elektrowniami węglowymi i
unika inwestowania w alternatywne źródła energii. Nie mamy nadziei, że
władza państwowa rozwiąże problem emisji gazów cieplarnianych;
chcielibyśmy przekazać mniej konwencjonalne spojrzenie na problem
globalnej katastrofy klimatycznej. Nie wszyscy zgadzamy się z obrazem
sytuacji przedstawionym w *Pustyni*, lecz wszyscy myślimy, że jest godny
upublicznienia. Jesteśmy otwarci na korespondencję i wciąż szukamy
nowych form promocji idei anarchistycznych. Zapraszamy do lektury i
kontaktu mailowego:
**[[mailto:traductores@protonmail.com][traductores@protonmail.com]]**
Traductores
** Naprzód!
Jest coś, co dręczy i nawiedza raz za razem wielu działaczy,
anarchistów, ekologów i innych moich przyjaciół. Nawiedziło i mnie. W
naszych kręgach zwykło się mówić, że tego nie ma – że nie możemy tego
zobaczyć, poczuć ani usłyszeć. Mówimy sobie, że dla dobra świata lepiej
to zignorować. A jednak pomimo codziennych starań wielu osób – ich
działalności na rzecz budowy ruchu, ich starań by żyć zgodnie z własnym
etosem – pomimo wszystkich tych wysiłków, widmo staje się coraz
wyraźniejsze. Jego blada twarz nabiera wyrazu, aż w końcu przychodzi ta
chwila, w której trudno nam umknąć przed jego upiornym spojrzeniem. I,
jak to zwykle bywa z potworami z dawnych baśni, ludzie zamierają,
spojrzawszy mu w oczy. Stają jak wryci. Porzucają nadzieję; pozbywają
się złudzeń i zastygają w bezruchu. Ta paraliżująca niemoc wpływa nie
tylko na stopień przeciążenia samym aktywizmem, ale także na każdy inny
aspekt życia moich przyjaciół.
Widmo, przed którego wzrokiem tak uciekamy, to prosta konstatacja – nie
będzie „zbawienia” dla świata. Nie będzie światowej anarchistycznej
rewolucji. Nie można powstrzymać globalnych zmian klimatycznych. Nie
doczekamy się końca cywilizacji/kapitalizmu/patriarchatu/władzy. Nie
stanie się to w najbliższym czasie. Są małe szanse na to, by stało się
to kiedykolwiek. Nikt nie „zbawi” świata. Ani aktywiści, ani masowe
ruchy, ani fundacje charytatywne, ani zbrojne powstanie światowego
proletariatu. Świat nie będzie „zbawiony”. Ta świadomość rani. Ludzie
nie chcą w to uwierzyć. Ale najprawdopodobniej tak właśnie jest.
Sama ta świadomość, to wyzbycie się złudzeń, nie musi jeszcze nikogo
obezwładniać. Problem pojawia się dopiero wtedy, kiedy ktoś wierzy w
maksymy typu „albo wszystko, albo nic”. Wielu moich przyjaciół
„wykoleiło się” z ruchu, podczas gdy inni wciąż toczą się po starych
koleinach, przepełnieni smutkiem, cynizmem i dojmującym uczuciem, że
przecież to wszystko na marne. Część z nich unosi się gdzieś ponad tym
wszystkim – krytykują sporo, ale nie walczą za wiele.
„To nie rozpacz — rozpacz mógłbym znieść! Nie mogę znieść nadziei”.[1]
Nadzieja na Wielkie Szczęśliwe Zakończenie rani ludzi; jest preludium do bólu, który czeka ich po wyzbyciu się złudzeń. Bo powiedzmy sobie szczerze: kto z nas naprawdę w to wierzy? Ilu z nas wypaliło się, próbując pogodzić ze sobą żarliwą, niemal religijną wiarę w pozytywną przemianę świata z doświadczeniem życia w obecnej rzeczywistości? A przecież pozbycie się złudzeń o globalnej rewolucji albo naszej zdolności do powstrzymania zmian klimatu nie powinno wpływać na naszą anarchistyczną naturę, ani na miłość, którą jako anarchiści darzymy przyrodę. Wciąż istnieją różne drogi do wolności. I dzikości.
Jednak czym one są i jak możemy ich doświadczać? Jak być anarchistą albo działaczem na rzecz środowiska w momencie, gdy ani światowa rewolucja, ani światowa społeczno-ekologiczna równowaga nie może być naszym celem? Jakie zadania, jakie plany, jakie doświadczenia i jakie wyzwania stają przed nami, gdy odstawiamy złudzenia na bok i wchodzimy w świat nie tyle sparaliżowani ich brakiem, co uwolnieni od ich ciężaru?
** 1. Nie ma (Globalnej) przyszłości
*** Narracje religijne: postęp, światowy kapitalizm, światowa rewolucja, światowy upadek
Idea Postępu była kluczowym elementem nowoczesnego zachodniego paradygmatu, w którym dominowało przekonanie, że cały świat kroczy naprzód ku lepszej przyszłości. Z tego samego rdzenia pochodzi koncepcja zakładająca, że przyszłość całego świata nieuchronnie zmierza w stronę idei wolnościowej.
Anarchizm jest na swój sposób wolnościowym ekstremum ideologii
oświeceniowej – sprzeciwia się zarówno bogu, jak i władzy. W niektórych
przypadkach, tak jak w Hiszpanii na początku XX wieku, to właśnie
oświeceniowe idee – radykalny scjentyzm i antyklerykalizm – przyciągały
ludzi z podobną mocą, co idea antykapitalistyczna. A jako że odpadków
historii nie można pozbyć się tak łatwo, wiele „postępowych” ruchów
rewolucyjnych było – co do zasady, formy i celu – inną formą ekspresji
religijnej. Dla przykładu, wiara w to, że wszechświatowy pokój zrodzi
się w apokaliptycznym zgiełku ognia i krwi (rewolucja/nowe millenium/zapaść), wskazuje jasno na obciążenie oświeceniowego
anarchizmu europejsko-chrześcijańskimi korzeniami. John Gray mówił o
marksizmie jako „radykalnej wersji oświeceniowej wiary w postęp – w
rzeczy samej mutacji chrześcijańskiej *nadziei*. [W rozumieniu] judaizmu i chrześcijaństwa jako spektaklu o moralności kończącego się zbawieniem w ostatnim akcie”.[2] Niektórzy anarchiści nigdy nie uwierzyli w podobne bzdury – niektórzy jednak wierzą w nie do dziś.
W dzisiejszych czasach zarówno anarchiści, jak i większość społeczeństwa
coraz częściej kwestionuje Postęp. Do dziś nie udało mi się poznać
nikogo, kto rzeczywiście wierzyłby w *nieunikniony*[3] scenariusz
anarchistycznej przyszłości. A jednak koncepcja wielkiego, światowego
ruchu mierzącego się z wyzwaniami teraźniejszości, by stworzyć globalną
przyszłość, ma wielu apostołów. Wielu z nich to wolnościowcy,
spoglądający z nadzieją na samą *ewentualność* światowej anarchistycznej
rewolucji.
Pozorny triumf kapitalizmu po upadku Muru Berlińskiego był
obwieszczeniem – bardziej utopijnym[4] niż realnym – Nowego Porządku
Świata: kapitalizmu o zasięgu globalnym. Powszechną reakcją na
globalizację było nasilenie działań lokalnych, zaś zbiegnięcie się tego
momentu z publicznym wystąpieniem Zapatystów i rozprzestrzenieniem się
internetu jedynie wzmocniło tę tendencję. Międzynarodowy „ruch
wszystkich ruchów antykapitalistycznych” skupił się na akcjach
bezpośrednich, często pokrywających się ze spotkaniami światowych elit.
Energia na ulicach zaprzątnęła uwagę ludzi na tyle, że nie byli w stanie
dostrzec widma skrywającego się za fasadą „światowego ruchu”. A przecież
żaden światowy ruch antykapitalistyczny nie istniał wtedy[5], ani nigdy
wcześniej[6], tak jak kapitalizm nie był nigdy tak naprawdę globalny.
Jest wiele miejsc na świecie, w których kapitalistyczne stosunki nie
dominują w praktyce społecznej, i jeszcze więcej takich, w których żaden
ruch antykapitalistyczny (nie mówiąc już o anarchistycznym) nie
istnieje.
Łatwo było stracić głowę w tych czasach błogiego uniesienia ideą
„Światowego Ruchu Oporu”, tak oderwaną przecież od rzeczywistości: „Nie
zależy nam na reformie Banku Światowego i MFW; chcemy ich zniesienia w
ramach międzynarodowej anarchistycznej rewolucji”.[7] Można zrozumieć,
gdy taki postulat pojawia się w stanie upojenia towarzyszącemu na
przykład wygranej potyczce z policją, ale niestety dzieje się tak
również w innych przypadkach i to coraz częściej. W opisie działań
Federacji Anarchistycznej[8] czytamy: „Jako iż kapitalizm włada całym
światem, jego zniszczenie musi przybrać skalę światową”.[9]
Zwierciadłem iluzji jednorodnego kapitalistycznego świata jest iluzja
jednorodnej anarchistycznej przyszłości.
*** Kocham nas, możemy zrobić naprawdę wiele, ale są granice.
Mamy na świecie coraz więcej anarchistów – kolejne grupy i ruchy
kontrkulturowe pojawiają się także tam, gdzie anarchistyczny ruch
społeczny[10] był wcześniej znikomy lub wręcz żaden. Patrząc rzetelnie
na perspektywy i możliwości, zarówno nasze, jak i naszych grup czy klas
społecznych, widzimy jednak, że wcale nie jesteśmy na drodze do „budowy
nowego społeczeństwa w skorupie dawnego”[11], która pewnego dnia pęknie
i wyzwoli świat. W globalnej, internetowej (aktywistycznej) wiosce łatwo
zapomnieć o tym, że na świecie jest wiele miejsc, w których żyje wielu
innych ludzi.[12] Pragnienie uwolnienia świata od kapitalistycznych
relacji społecznych czy zatrzymania ekspansji cywilizacji to jedno.
Zdolność do jego realizacji to zupełnie inna sprawa. Nie jesteśmy
wszędzie – jesteśmy rzadkością.
Akcje bezpośrednie, kręgi przyjaciół, centra nieformalnych społeczności,
oddziały miejskiej partyzantki, kolektywy redakcyjne, ekowojownicy,
kooperatywy mieszkaniowe, studenci, uchodźcy, podpalacze, rodzice,
skłoty, naukowcy, rolnicy, związkowcy, nauczyciele, komuny, muzycy,
współplemieńcy, gangi uliczne, kochający rebelianci i wiele, wiele
innych grup. Anarchiści potrafią być cudowni. Z naszej wewnętrznej siły,
piękna i poczucia sprawczości, można dosłownie czerpać garściami. Nie
możemy jednak odmienić całego świata, gdyż nie ma nas dość wielu i nigdy
nie będzie.
Niektórzy powiedzą, że światowa wolnościowa rewolucja nie musi być ani
dziełem anarchistów, ani też anarchiści nie muszą odgrywać w niej żadnej
większej roli, a więc to, jaką siłą dysponujemy i jakie mamy zasoby,
jest zupełnie nieistotne. To jasne, że kryzysy i rewolty są powszechnym
zjawiskiem w społeczeństwach zbudowanych na podłożu walki klasowej — ale
pokładanie wiary w „rewolucyjny impuls proletariatu” jest porównywalne
do stwierdzenia w rodzaju „jutro będzie lepiej”.
Historia nie daje niestety zbyt wielu dowodów na to, że klasa robotnicza
— pomijając już inne grupy — jest w swej istocie predysponowana do
wzniecenia rewolucji wolnościowej, czy też ekologicznej. Tysiące lat
socjalizacji w warunkach autorytarnych uczą miłości do jarzma (…).[13]
Niemniej jednak, eko-wolnościowe społeczeństwo nie powstanie na skutek
zwiększenia zasięgu ruchów społecznych. Nie mamy w dodatku podstaw, by
twierdzić, że globalna transformacja odpowiadająca naszym pragnieniom
wydarzy się kiedyś naprawdę. Jako anarchiści nie jesteśmy *ziarnem*
nowego świata w skorupie starego, lecz jedynie jednym z wielu elementów,
z których wyłoni się przyszły świat. Nie ma w tym jednak nic złego. Tak
skromna postawa w obliczu zjawiska o takiej skali i złożoności stanowi
pewną wartość, nawet dla rebeliantów.
Porzucenie nadziei na globalną anarchistyczną rewolucję nie oznacza, że
musimy zrezygnować z idei anarchii jako wiecznego protestu. Seaweed ujął
to najlepiej:
Rewolucja nie jest ani *wszędzie*, ani *nigdzie*. Każdy bioregion można
wyzwolić, jeśli wybierze się strategie i działania odpowiednie dla jego
charakterystyk. Na ogół ma to miejsce, gdy uścisk cywilizacji słabnie,
czy to z jej własnej woli, czy na skutek oddolnych wysiłków (…).
Cywilizacja nie odniosła sukcesu we wszystkich miejscach jednakowo, więc
odwrócenie jej wpływu w różnych miejscach nie nastąpi ani jednocześnie,
ani w takim samym stopniu.[14]
Nawet gdy władza wydaje się absolutna i wszechobecna, są miejsca, w
które możemy uciec, przestrzenie, w których można żyć i stawiać opór.
Możemy je rozszerzyć. Może się wydawać wprawdzie, że globalna sytuacja
nas przerasta, ale lokalna — nigdy. Jako anarchiści nie jesteśmy ani
zupełnie bezsilni, ani całkiem wszechmocni. Na szczęście.
*** Od antyglobalizmu do zmian klimatycznych
Pod koniec ostatniego wieku, kiedy szczytująca fala antyglobalistycznego
przypływu zaczęła nagle opadać[15], wielu z nas uznało że wraz z nią
opadł zwyczaj myślenia w kategoriach globalnych i religijny optymizm,
który mu towarzyszył. W ostatnich latach pojawiły się jednak wśród nas
kolejne próby wskrzeszenia „globalnego ruchu” — tym razem skupionego na
zmianach klimatycznych.
W demonstracjach z okazji konferencji o zmianach klimatycznych ONZ w
Kopenhadze (COP15) wielu chciało widzieć kolejne Seattle[16] — niektóre
z grup wprost deklarowały, że „tworzą światowy ruch, by znaleźć wyjście
z klimatycznego kryzysu”.[17] Dla przykładu, Greenpeace uważa, że
„zmiany klimatyczne są wielkim «złym» tego świata, a rozwiązanie
problemu wymaga globalnego zbiorowego wysiłku (…). Jedynym wyjściem jest
budowa światowego oddolnego ruchu, dotarcie do polityków i wymuszenie
zmian na bankach oraz korporacjach”.[18] Zakładam że jako moi czytelnicy
rozumiecie naiwność podejścia organizacji takich jak Greenpeace. Warto
przyjrzeć się jednak bliżej tym mniej zinstytucjonalizowanym grupom
walczącym ze zmianami klimatu.
Członków tych grup można podzielić według trzech głównych tendencji,
choć nie wszystkich da się tak łatwo zaszufladkować. Pierwszą tendencję
reprezentują ci którzy, podobnie jak Greenpeace, traktują „akcje
bezpośrednie” jako strategię lobbingu/edukacji mas. Drugą — ci, którzy
wykorzystują dyskurs wokół zmian klimatycznych do mobilizacji swoich
działań lokalnych, pozbawionych może potencjału do zahamowania
katastrofy klimatycznej, ale skupiających się za to na praktycznych i
dających się osiągnąć celach, jak np. powstrzymanie degradacji
ekosystemu/pogarszania się warunków życiowych[19] społeczności lub po
prostu zwiększenie jej samowystarczalności.[20] Trzecią grupę stanowią
zaś pogrążeni w nostalgii antykapitaliści, którzy w przeobrażonym „ruchu
alter—globalistycznym” widzą narzędzie „klimatycznej
sprawiedliwości”[21] (zobacz, że coraz rzadziej pojawia się słowo
„antyglobalizm”). Tendencję tę podsumowuje trafnie anonimowy autor:
[Gdy aktywiści] próbują przekonać nas, że to „ostatnia szansa na
ocalenie ziemi” (…) próbują w ten sposób stworzyć ruch społeczny (…). W
kręgach radykalnych działaczy niepokojąco przybiera na znaczeniu trend
zakładający, że ślepy optymizm może być drogą do wielu zwycięstw.
Michael Hardt i Tony Negri dostarczyli temu spojrzeniu podstaw
teoretycznych. Podchwycili je ci, którzy próbują zjednoczyć masy pod
sztandarem prekariatu, budować ruch wśród migrantów czy nakręcać
mobilizację z okazji światowych szczytów elit władzy. To rodzaj dobrej
nowiny dla wielu osób wyrosłych w lewicowej tradycji — nowiny której
chcą słuchać w czasach, w których ich ideologia zdaje się chylić ku
upadkowi bardziej niż kiedykolwiek.
(…) Teoretycy, którzy z racji swojej szerokiej wiedzy o kapitalizmie
powinni być cokolwiek mądrzejsi, piszą o tym, że bezwarunkowy dochód
podstawowy albo wolny przepływ ludności na całym świecie to cele możliwe
do osiągnięcia. Niekoniecznie oni sami muszą w to wierzyć, ale chcą by
inni uwierzyli, że rozmaite „chwile poruszenia” wyrosłe na tle
utopijnych wizji stworzą grunt pod masową zmianę. Zmiany klimatyczne,
(…) wydające się być daleko od naszej szarej codzienności, to świetny
poligon doświadczalny dla polityków zajmujących się produkcją nadziei.
Jednak w czasie, gdy ci politycy nowej ery (bardziej facylitatorzy niż
dyktatorzy) tkwią zapatrzeni w swoje nowe ruchy, żyjąca w realnym
świecie reszta z nas wciąż ma o co walczyć.[22]
Nowe gwiazdy sceny politycznej, widywane z dala od wielkich centrów
konferencyjnych, zaczynają coraz bardziej przypominać te, które w nich
przemawiają. Jedni i drudzy twierdzą, że jeśli się zorganizujemy,
wywalczymy lepszą przyszłość dla świata. Realia — zarówno ekosystemowe,
jak i te rządzące ludzkimi żołądkami — mówią jednak, że nie ma czegoś
takiego jak jednolita globalna rzeczywistość[23] i żadna wyobrażona
wspólnota „stanów” ani „mas” (lub połączenie obu, jak w Cochachamba w
Boliwii[24]) nie może zatrzymać zmian klimatu.
Niektórzy, wyciągając wnioski z tego, że nie jesteśmy zdolni do
przekształcenia świata na naszą modłę, próbują zastąpić mit „globalnej
rewolucji” narracją o „globalnej zapaści”, strasząc na przemian groźbą
zmian klimatycznych i przekroczeniem szczytu wydobycia ropy naftowej.
Jak przekonamy się później (w następnych rozdziałach, a także w
najbliższej przyszłości), globalne ocieplenie rzuci poważne wyzwanie
cywilizacji w niektórych regionach, a gdzieniegdzie dosłownie ją
zniszczy. Jednocześnie otworzy jej jednak drogę tam, gdzie dotąd nie
miała wstępu. Na niektórych obszarach klimat — także ten społeczny —
będzie (względnie) umiarkowany. Analogicznie do cywilizacji, wyzwanie
zostanie rzucone także anarchii i anarchistom; jedne drogi do wolności i
dzikości staną otworem, inne wręcz przeciwnie. Obecna dysproporcja
ulegnie jedynie nasileniu. Nie ma globalnej przyszłości.
** 2. Jest później, niż nam się wydaje
*** Klimat zmienia się szybciej niż się spodziewano
Istotną rolę w aktywizmie ekologicznym odgrywa perspektywa nieuchronnej
katastrofy, którą jednak można na zawsze powstrzymać. Wydaje się, że
każde pokolenie ma swoją ostatnią szansę na uratowanie planety. Biolog
Barry Commoner powiedział w 1970: „Żyjemy w czasie łaski, mamy jeszcze
czas — być może jedno pokolenie — aby uchronić środowisko przed
ostatecznymi efektami przemocy, której się na nim dopuściliśmy”.[25]
Podobne oświadczenia można też usłyszeć dzisiaj, choć czas łaski
prawdopodobnie się skończył. W 1990 redaktorzy *The Ecologist*
opublikowali ogólną ocenę stanu ziemi w książce „5000 Days to Save the
Planet” („5000 dni by ocalić planetę”):
Mówi się nam dziś, że planeta jest w kryzysie, a także że doprowadzimy
do globalnej katastrofy niszcząc i zanieczyszczając planetę(…). Być może
zostało nam już tylko 15 lat, tylko 5000 dni, aby ocalić planetę (…).
Jednym z głównych problemów wynikających z hipotezy Gai jest nadmierna
eksploatacja procesów naturalnych po to, by utrzymać warunki korzystne
dla wyższych form życia. Po przekroczeniu pewnego punktu możemy zmienić
środowisko tak dalece, że stałoby się ono skrajnie nieprzyjazne dla
życia w ogóle (…). Jeśli osiągniemy ten punkt, zmiana może zajść bardzo
szybko.[26]
W 2005 tytułowe odliczanie zakończyło się, zaś twórca hipotezy Gai,
James Lovelock, pisał swoją *The Revenge of Gaia* („Zemstę Gai”). W tej
książce twierdził, iż prawdopodobnie stan żyjącej Ziemi zmienia się
bezpowrotnie na „gorący”. Lovelock doszedł do tego wniosku gdy zauważył,
że obserwacje zmian klimatu zanotowane przez naukowców przerosły
większość prognoz. Zwracając się do Royal Society, stwierdził:
Dodatnie sprzężenie zwrotne ciepła pochodzącego z roztopów samych tylko
Arktyki i Antarktydy sprawia, że ocieplenie systematycznie przyśpiesza.
Co więcej, ciepło z roztopów wkrótce przewyższy to wynikające z ilości
CO2 dodanego do atmosfery przez człowieka. Wszystko wskazuje
na to, że wprowadzenie w życie protokołu z Kyoto, bądź nawet
superprotokołu z Kyoto, nie zmieni zbyt wiele (…). Musimy zrozumieć, że
Ziemia jest teraz w stanie dodatniego sprzężenia zwrotnego i przejście
do stanu gorącego — cechującego poprzednie epoki klimatyczne — jest
nieuchronne.[27]
Wielu „zielonych” niezbyt lubiło Lovelocka za jego obronę energii
jądrowej,[28] powątpiewanie w zbawienność elektrowni wiatrowych, a także
za jego stwierdzenia o nieuchronności potężnych zmian klimatycznych.
Jego przesłanie jest odbierane zdecydowanie negatywnie. W tej sytuacji
jego nienaganna biografia naukowca i działacza ekologicznego staje się
niewygodna. Lovelock w ciągu swojego dziewięćdziesięcioletniego życia
zajmował się wieloma dziedzinami. Jednym z jego najistotniejszych
wynalazków jest detektor wychwytu elektronów, który umożliwił odkrycie
istnienia dziury ozonowej i powstanie takiego dzieła jak *Milcząca
wiosna* Rachel Carson.[29] Jego hipoteza Gai — samoregulującej się,
żywej Ziemi — uważana początkowo za heretycką, jest dziś znana w świecie
nauk o Ziemi jako podpora nauki o Ziemi jako układzie.[30] Lovelock od
dawna opowiadał się za poszerzaniem dzikich obszarów i był przychylny
działaniom na rzecz obrony środowiska naturalnego. Jako zapalony
podróżnik, w latach 30. przeprowadził własną kampanię na rzecz „prawa od
wędrówki” (*right to roam*)! Jego przeciwnicy są często zachwyceni jego
pionierskimi osiągnięciami, ale twierdzą też (ze sporą dozą ageismu), że
dziś trochę mu już odbiło. W rzeczywistości największy problem stanowi
dla nich fakt, że nie zawdzięcza on swojej kariery zanurzaniu się w
cudze idee ani kieszenie. Dzięki temu może mówić to, o czym naukowe i
ekologiczne instytucje wiedzą, a do czego boją się przyznać publicznie.
Lovelock uważa, że chronicznie nie doceniamy skali wpływu, jaki
działalność człowieka ma na ziemię. Dzieje się tak z wielu powodów,
takich jak:
- Prędkość i złożoność zmian, za którymi nie nadążają
badania/publikacje.
- Niedostrzeganie i niezrozumienie natury żyjącej Ziemi jako
dynamicznego, samoregulującego się układu.
- Rozbicie dziedzin akademickich, które uniemożliwia powstanie spójnej
teorii.
- Presja wywierana przez władze na kształt raportów IPCC.[31]
- Możliwie znaczący udział globalnego zaciemnienia w ukrywaniu
widocznych skutków ocieplenia.[32]
Ogólne podsumowanie myśli Lovelocka, nie mówiąc już o szerszym naukowym
opisie globalnego ocieplenia, wykracza poza zakres tego tekstu. Po
części wynika to z rozwoju nauki, tak szybkiego, że w momencie, w którym
czytasz „Pustynię”, wiele z przedstawionych w niej informacji nie będzie
już aktualne. Możecie zawsze przejrzeć źródła które przytoczyłem, lub
zrobić własny research. Jednak niezależnie od tych drobnych różnic,
niemal cały świat nauki wskazuje na to, że zmierzamy prędko w stronę
znacznie gorętszej Ziemi. Niedawne obserwacje sugerują, że jest gorzej,
niż wydawało się wielu z nas zaledwie przed kilkoma laty. I to o całe
dekady gorzej. W połączeniu z niemrawością działań w kwestii redukcji
gazów cieplarnianych, szanse na „powstrzymanie” olbrzymich zmian klimatu
są raczej nikłe.
Podczas gdy organizacje pozarządowe nadal bredzą o zatrzymaniu
ocieplenia zanim osiągnie ono 2° C, klimatolodzy już rozważają możliwość
ocieplenia się Ziemi o 4° C przed końcem XXI wieku, lub nawet przed
rokiem 2060.[33] Nie ma tu żadnej paniki. Raport IPCC z 2007 przewidział
wzrost temperatury pomiędzy 2 a 6.4° C do końca tego wieku. Bob Watson,
były przewodniczący panelu, ostrzegał, że „świat powinien pracować
zarówno nad łagodzeniem efektów ocieplenia, jak i strategiami
dostosowania się «do ocieplenia o 4 stopnie.»”[34] Jakby tego było mało,
Lovelock idzie dalej i przytacza przykłady mechanizmów, które jego
zdaniem już w tej chwili zmieniają stan Ziemi na gorętszy. Najlepiej
znanym z takich procesów jest topnienie lodu morskiego. Jak może
wyglądać ten nowy, „gorący” stan? Oto kilka z jego „atrakcji”:
- Rozszerzanie się obszarów gorących pustyń na większość powierzchni
globalnego południa, południowej Europy, a nawet części Europy
środkowej.
- Cofanie się obszarów chłodnych pustyń północy, co wywoła odsłonienie
nowych terenów na Syberii, w Skandynawii, Kanadzie, na Grenlandii,
Alasce oraz nawet do pewnego stopnia na Antarktydzie.
- Masowe próby migracji z obszarów jałowych do tych wciąż nadających
się do zamieszkania.
- Masowe wymarcie ludności połączone z przyspieszonym wymieraniem
innych gatunków.
Lovelock ujął to dość dosadnie:
Ludzkość jest w dość trudnej pozycji i nie wydaje mi się, żeby jej
mądrość wystarczyła do przezwyciężenia tego, co ją czeka. Myślę, że
przetrwa jako gatunek, ale śmiertelne żniwo będzie w tym stuleciu
ogromne (…). Pod koniec wieku liczba ludności świata wyniesie
prawdopodobnie około miliarda lub mniej.[35]
Oczywiście nie mogę *wiedzieć*, czy ta wizja obecnych i przyszłych zmian
klimatycznych to prawda. Zrozumienie prawdziwej złożoności Układu Ziemi
(i dynamiki społecznej, która się w niej zawiera) leży prawdopodobnie
poza naszymi zdolnościami poznawczymi (a na pewno poza moimi), zaś
modeli nie należy nigdy mylić z rzeczywistością. Przeczucie, które
bierze się z doświadczenia (jedyne, czym mogę się kierować w próbach
odgadywania przyszłości) mówi mi tylko, że ten obraz jest rozsądnym
szacunkiem. Tobie może się tak nie wydawać, ale chciałbym cię prosić o
kredyt zaufania i uznanie go za coś, czemu warto się przyjrzeć. Moje
przeczucie opiera się zarówno na anarchistycznej krytyce kapitalizmu,
jak i naukowych danych o klimacie. Wokół siebie widzę niemal błyszczące
liście na drzewach w piękny, słoneczny dzień; w moim otoczeniu
społecznym niewiele wskazuje jednak na to, że zdołamy rozwiązać problem
tak wielki i złożony jak zmiany klimatyczne. Mając to na uwadze, wydaje
mi się, że właściwym jest pytać nie o to *czy* świat będzie wyglądał
tak, jak opisałem powyżej, lecz *kiedy* to się stanie.
Lovelock zakłada poważnie, że ujrzymy taki świat (lub, by ująć to
dokładniej, takie światy) przed końcem XXI wieku. Niemniej jednak,
jeszcze w połowie tego stulecia zaczniemy dostrzegać pierwsze jego
oznaki. Może to potrwać dłużej, ale mimo wszystko warto wziąć taki obrót
spraw pod uwagę gdy myślimy o tym, co chcielibyśmy osiągnąć w naszym
życiu.
Powiedzmy sobie jasno: nie chodzi tu o katastrofę tysiąclecia, choć w
jej najstraszniejszych i najciekawszych momentach wielu będzie mogło się
tak wydawać. Mówimy raczej o potężnej, zbliżającej się coraz szybciej
zmianie. James Hansen (z NASA), skomentował to tak:
Dane z okresu paleolitu mówią, że aby zachować planetę w stanie bliskim
temu, w którym nastąpił rozwój cywilizacji i do którego przystosowane
jest życie, będziemy musieli zbić poziom CO2 z aktualnego 385
ppm (części na milion) do maksymalnie 350 ppm.[36]
Co najprawdopodobniej się nie stanie. Nisza środowiskowa, w której
rozwijała się cywilizacja (kultura miejska z podziałem na klasy
utrzymywana dzięki rolnictwu), zanika. Zabierze ze sobą najpewniej wielu
członków tej cywilizacji. A jest ich rzeczywiście wielu.
*** Widmowe pola karmią przerośniętą populację[37]
Wzrost ludzkiej populacji jest nieodłącznie związany z rozwojem
kapitalizmu przemysłowego. Jest nas dzisiaj ok. 7 miliardów — dla
porównania, na początku XVII w. było nas ok. 600 milionów. Taki skok
ilościowy dokonał się w 13 pokoleń[38] i nie był raczej dziełem
przypadku. Silvia Federici jasno opisała, jak fundamentalne dla
wczesnego kapitalizmu było pozbawienie kobiet kontroli nad własną
płodnością: „(…) macice stały się terytorium publicznym, kontrolowanym
przez mężczyzn i państwo, a prokreacja została przyporządkowana
akumulacji kapitalistycznej” (zob. blok poniżej). Wprawdzie to późny
kapitalizm narzucił i umożliwił tę niewyobrażalną ekspansję, ale czynił
to w rytmie o wiele starszego hymnu cywilizacji[39] — tym razem z pomocą
wzmacniacza.
Urodziłem się w połowie lat 70., kiedy ludzka populacja wynosiła 4
miliardy; ONZ szacuje, że jeszcze zanim umrę (mam nadzieję, że nie przed
2050), będzie nas ponad 9 miliardów.[40] Ta prognoza zakłada jednak, że
w przyszłości sprawy będą się mieć „tak jak zawsze”. Czy tak
rzeczywiście będzie, zależy od kilku współzależnych czynników: kontroli
urodzeń, kontroli śmierci oraz produkcji żywności.
Pomimo wciąż wydawanych dekretów patriarchów (np. Papieża), ludzie coraz
częściej stosują różne formy kontroli urodzeń, by zredukować wielkość
rodzin. Nieustająca walka o władzę nad własną rozrodczością jest jednym
z ważniejszych pól bitwy dla anarchistów — i nie tylko dla nich.[41] Ale
nawet zwiększona popularność *metod kontroli narodzin* i szerzej
rozumiana emancypacja kobiet[42] nie uchronią nas przed podwojeniem się
liczby ludności, co nastąpi jeszcze za mojego życia. W czasach, gdy w
większości krajów kurczy się liczba ludności, kluczowe staje się
stosowanie medycyny przemysłowej oraz profilaktyki do skutecznej
*kontroli śmierci*. Populacja, przynajmniej w założeniach modelu
„tak-jak-zawsze”, będzie rosnąć co najmniej do roku 2050, przy
założeniu, że – w uśrednieniu – ludzie żyjący dzisiaj umrą po
osiągnięciu oczekiwanej długości życia i będą mieli oczekiwaną liczbę
dzieci.
Nie musimy jednak czekać aż do 2050, by ujrzeć skutki „przeciążenia”
planety (przekroczenia jej zdolności do utrzymania tak dużej populacji).
Tak naprawdę, możliwe że już obecnie są one widoczne. Cywilizacja
przemysłowa zwiększyła *podaż żywności* dzięki zagarnianiu coraz
większych połaci dzikich ziem pod uprawę oraz równoczesnemu forsowaniu
idei „zielonej rewolucji”[43] w rolnictwie i transporcie, opartych na
paliwach kopalnych. W skrócie: rolnictwo przemysłowe potrzebuje
„widmowych pól”[44] (skamieniałych produktów fotosyntezy, wytworzonych
przez ekosystemy miliony lat temu), żeby móc produkować żywność w
aktualnym tempie. Ten stan rzeczy nie utrzyma się na stałe, chyba że
ktoś wierzy w zainspirowane mitem o rogu obfitości teorie o
nieskończoności surowców. W pewnym momencie polowanie na nowe paliwa
kopalne przestanie przynosić łupy. Co prawda nikt nie wie, kiedy się to
wydarzy, ale wielu uważa, że już przekroczyliśmy „peak oil”.[45]
Niektórzy wierzą, że ogniwa wodorowe, energia słoneczna, inżynieria
genetyczna, nanotechnologia czy „zielona maź” w jakiś sposób zapobiegną
katastrofie populacyjnej. Tacy zwolennicy postępu przypominają coraz
bardziej wyznawców kultów cargo wierząc, iż technologia, kontrolowana
przez rynek (zwolennicy kapitalizmu) lub państwowe planowanie
(zwolennicy socjalizmu), dostarczy wszystkiego, czego potrzeba. Jeśli
mają rację – co jest niezbyt prawdopodobne – i produkcja żywności będzie
rosła wraz ze wzrostem populacji, niechybnie wymagane, surowe
racjonowanie zagwarantuje coraz mniejszą „podaż wolności” (dla ludzi, a
także zwierząt).
Jak więc ustaliliśmy, szybko rosnąca ludzka populacja jest zależna od
paliw kopalnych w celu przeżycia. Większość z nas „spożywa ropę”, a
większość chorób kontrolujemy dzięki technologiom wymagającym wysokich
nakładów energii. To kolejny powód, przez który wątpię w zdolność
aktywistów (lub nawet państw) do przekonania społeczeństwa do
dekarbonizacji. Brzmi nieźle, ale dla milionów, jeśli nie miliardów
ludzi, zrezygnowanie z paliw kopalnych oznaczałoby skrócenie życia.
Nawet jeśli prognozy dotyczące peak oil się nie sprawdzą, masowe
wymarcie ludności w obliczu gorętszego klimatu nadal wchodzi w grę. W
miarę jak tereny zamieszkałe przez większość światowej populacji będą w
dużej części stawać się gorętsze i biedniejsze, rolników nie będzie stać
na zakup z zagranicy paliw potrzebnych do kontynuowania produkcji —
nawet przed wyczerpaniem się zasobów kopalnych. Rolnictwo przemysłowe
tymczasowo zwiększyło produktywność ziem – a co za tym idzie, ich
zdolność do utrzymania populacji – ale jednocześnie je wyjałowiło. Gleba
odcięta od stałego dopływu nawozów nie będzie „organicznie” zdolna do
tak dużej produkcji, jaką zapewniała wcześniej. Nawet mieszkańcy
globalnego południa, którzy „szczęśliwie” będą nadal mieć dostęp do
paliw kopalnych, przekonają się, że ich magiczne wywary nic nie pomogą
na wysuszoną i zwietrzałą glebę. Bez odpowiedniego odżywienia i
medycyny, plony w ofiarach zbiorą choroby.
Przyjemnie łudzić się, że państwa nadal zdolne do produkcji znaczących
ilości pożywienia (częściowo dzięki lepszym warunkom — więcej o tym
później) oddałyby nadmiar innym, ale nie liczyłbym na to. Już dzisiaj
miliard ludzi głoduje.[46] Nie powoduje to jednak masowych śmierci
całych społeczności, a raczej zwiększa śmiertelność dzieci i obniża
średnią długość życia. Jednak kapitalizm od początku był „kompetentny” w
dopuszczaniu (i wywoływaniu) bardziej dramatycznych głodowań milionów
(spytajcie znajomą osobę z Irlandii). Mike Davis przytacza częstokroć
pomijany przykład, pisząc (w *Late Victorian Holocausts*) o 30–60
milionach ludzi, którzy zmarli z głodu pod koniec XIX wieku „nie pomimo
< nowoczesnego świata>>, ale będąc
wtłaczanym na siłę do jego ekonomicznych i politycznych struktur”.[47]
Podobne klęski głodu zebrały swe żniwa także w następnym wieku, a wiele
z nich było projektami państwowych socjalistów — najpilniejszych uczniów
imperium brytyjskiego.
Wiara, że ludzkość może pozbyć się głodu jest beznadziejnie naiwna.
Jednak większość umierających z głodu dzisiaj mierzy się ze swoją
sytuacją, podczas gdy inni członkowie ich społeczności mają co jeść.
Głód jest językiem walki klas. Dominacja działa na wielu poziomach, a
wśród najbiedniejszych objawi się jako przemoc ze względu na płeć, tak
jak dzisiaj.[48]
Kłótnie o względny wkład liczebności populacji i przemysłowej konsumpcji
(tak jakby nie były wzajemnie powiązane) w globalne ocieplenie
pozostawię innym. Dziś, globalny (i lokalny) wzrost populacji stanowi
przeszkodę dla wystarczającej „dekarbonizacji”. Jutro niezdolność
kapitalizmu, by poradzić sobie z uzależnieniem od paliw kopalnych może
przynieść kolosalny kryzys populacyjny.
*** Zmiany klimatyczne otwierają niektóre drogi, zamykając inne
Globalne ocieplenie, wzrost populacji, peak oil i inne ograniczenia
środowiskowe prawdopodobnie nie będą *tą* apokalipsą, która zakończy
wszechwładzę kapitału i państwa. Prawdopodobnie tak samo daleko nam do
*globalnego upadku*, jak i *globalnej rewolucji*. Niemniej jednak,
przetrwanie globalnego kapitalizmu oraz relacji, jakie w nim występują,
jest w takich warunkach jeszcze mniej prawdopodobne. Kulturowa ekspansja
Zachodu napotka swoją granicę. W konsekwencji, przed ruchami
wolnościowymi, dotychczas wiezionymi przez kapitalizm niczym pasażerowie
na gapę, staną realne przeszkody w krzewieniu Anarchizmu. Podczas gdy
ustanowienie *świata Anarchizmu* nie wchodzi w grę, pojawiają się
możliwości stworzenia wielu nowych/starych światów – czasem również
anarchii. Konflikty zamkną niektóre z tych możliwości, a spowodują
powstanie innych.
Naturą państwa jest kontrola populacji; wśród miliardów ludzi, wielu nie
będzie głodować w milczeniu. Wczoraj wiktoriańskie klęski głodu wywołały
pełne nadziei powstania wśród tych, których zalała powódź „światowego
systemu”. Nazajutrz, gdy wody się cofną, a nadwyżka ludności znajdzie
się na (pustynnym) piasku, można się spodziewać kolejnego, jeszcze
bardziej brutalnego, stulecia wojen i powstań.
** 3. Pustynne Burze
*** Armie patrzą w przyszłość
Podczas gdy politycy zarówno w strukturach państw, jak i ruchach
społecznych powtarzają puste frazesy, uśmiechają się do wyborców i toczą
miedzy sobą walki, pewni realiści widzą przyszły świat zmienionego
klimatu nie jako coś, czego można uniknąć, tylko jako rzeczywistość,
którą trzeba będzie opanować i kontrolować. W pracy *Bezpieczeństwo
Narodowe i Zmiana Klimatu* wiodący myśliciele i postaci z armii Stanów
Zjednoczonych przyjrzeli się szerokiej gamie scenariuszy. Ich pierwszym
spostrzeżeniem było, że „przewidywana zmiana klimatu stanowi poważne
zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Ameryki”. Co chcieli przez to
powiedzieć?
W już osłabionych państwach prawdopodobne skutki ekstremalnych warunków
pogodowych, susz, powodzi, wzrostu poziomu morza, cofania się lodowców i
szybkiego szerzenia się śmiercionośnych chorób są możliwe do
przewidzenia. Okoliczności te mogą skutkować zwiększeniem migracji,
osłabieniem, a nawet upadkiem państw, rozszerzaniem się terenów poza
kontrolą, nasilaniem się czynników, które sprzyjają rozwojowi terroryzmu
i zaostrzaniem wewnętrznych konfliktów. Czynniki te, w rozwiniętych
państwach, stanowią zagrożenie dla handlu i tworzą nowe problemy
bezpieczeństwa, takie jak rozwój chorób zakaźnych i zwiększona
migracja.[49]
Spostrzegli, że zmiana klimatu jest zarówno „nowym, niebezpiecznym i
wydatnym czynnikiem”, który stworzy nowe niebezpieczeństwa, jak i
zjawiskiem zaostrzającym już istniejące, konkretne zagrożenia.
Zmiana klimatu wzmacnia zagrożenie destabilizacji w niektórych z
najbardziej wrażliwych rejonach świata. Wiele rządów w Azji, Afryce i na
Bliskim Wschodzie ma już teraz problemy w zaspokajaniu podstawowych
potrzeb: zapewnieniu żywności, wody, schronienia i ładu. Przewidywane
zmiany w klimacie zaostrzą już istniejące problemy i dodadzą nowe
kłopoty w efektywnym zarządzaniu. W przeciwieństwie do większości
konwencjonalnych zagrożeń składających się z pojedynczego czynnika
działającego w określony sposób w różnych punktach w czasie, zmiana
klimatu ma potencjał poskutkowania wieloma chronicznymi czynnikami,
działającymi globalnie w tym samym czasie: można ją porównać do choroby.
Ekonomiczne i środowiskowe warunki będą ulegać dalszej erozji wraz ze
spadkiem produkcji żywności, wzrostem zachorowań, kurczeniem się zasobów
pitnej wody i migracjami ludzi poszukujących środków do życia. Dalsze
osłabienie i upadki państw, których rządy już dziś wiszą na włosku,
sprzyjają konfliktom wewnętrznym, ekstremizmowi, a także dają paliwo
autorytaryzmowi i radykalnym ideologiom…
Ponieważ zmiany klimatyczne mają również potencjał do wywoływania
katastrof naturalnych i humanitarnych na skalę daleko poza tą widywaną
obecnie, ich konsekwencje prawdopodobnie wywołają polityczną
destabilizację w miejscach, gdzie administracja nie będzie w stanie
kontrolować ich skutków.[50]
Podobne, koszmarne, tudzież fantazyjne scenariusze są omawiane przez
wojskowych ekspertów także w innych publikacjach.[51] Jest wartym
przypomnienia, że armie szykują plany na to, co może się zdarzyć, a nie
to, co zdarzy się na pewno. W dodatku ich instytucjonalny interes
popycha je do twierdzeń, że świat staje się coraz bardziej
niebezpieczny; w końcu ich praca polega na utrzymywaniu narzuconego
porządku. Jednakże warto potraktować ich przewidywania nieładu poważnie,
nie tylko dlatego, że jeśli ich polityczne rekomendacje zostaną wcielone
w życie, cienie ich fantazji mogą stać się rzeczywistością. Tak jak
„generałowie zawsze prowadzą poprzednią wojnę”, to dzisiejsze konflikty
kreują ich wizje przyszłości. Nie powinno więc dziwić, że większość
wojskowego dyskursu wokół zmian klimatycznych jest skupiona na gorących
wojnach, upadłych państwach i przemocy politycznej, która może z nich
emanować, a także to iż mało uwagi poświęca się potencjalnym zimnym
wojnom, między krajami północy lub dalekiego południa. Poniżej odniosę
się do konwencji generalicji, lecz później odniosę się do innych
możliwości.
*** Gorące wojny i upadłe państwa
Spoglądając na dzisiejsze konflikty, zauważalny jest wyraźny Równikowy
Pas Napięć, który w przyszłości znacznie się poszerzy. Zawdzięcza on
istnienie szeregowi zmiennych, do których, między innymi, należą:
skumulowany wpływ upadłych cywilizacji na środowisko, dziedzictwo
zachodniego kolonializmu, wysokie zaludnienie, obecność „surowców”
użytecznych dla kapitalizmu oraz środowisko stojące na granicy zdolności
wydawania wystarczających płodów rolnych.[52] Biorąc pod uwagę to, co
opisują amerykańscy generałowie, wiele rządów w tamtych regionach
upadnie, podczas gdy inne do różnego stopnia „zawiodą”. Niektóre państwa
wycofają się z powrotem do ich (być może niestałych) stolic,
pozostawiając resztę ich rzekomego terytorium w mozaice pokoju i wojny,
inne zostaną ogarnięte przez wojny domowe, rewolucje i konflikty
międzynarodowe. Bez wątpienia czeka je wiele potworności, aczkolwiek
potencjał tworzenia wolności będzie także wysoki.
Nie jest zaskoczeniem fakt, że wojskowi analitycy są podzieleni na temat
tego, co obecne potęgi będą w stanie zdziałać. Niektórzy twierdzą, że
„(…) być może częściej będą one wciągane w te sytuacje, samotnie lub
razem z sojusznikami, by pomoc zapewnić ład, zanim warunki się pogorszą
i zostaną wykorzystane przez ekstremistów”. Oraz że „(…) będą one
wzywane, by podjąć starania stabilizacji i rekonstrukcji po wybuchach
konfliktów, by zapobiec dalszym katastrofom i odtworzyć ład i
porządek”.[53] Inni przewidują znaczące zmniejszenie się roli „globalnej
policji” w procesie, który stanie się efektywnie końcem Nowego Porządku
Świata, zadeklarowanego przez Stany Zjednoczone, które „nie będąc w
stanie pomóc lokalnym władzom w odtworzeniu ładu, «prawdopodobnie
wycofają się za szereg nowych regulacji, które poskutkują
kwarantanną»”.[54]
Anarchiści w ruchach społecznych tych regionów mogą zechcieć poważnie
zastanowić się, jakie praktyczne działania można rozsądnie podjąć, by
przygotować się do samorządności, wojny domowej, przetrwania i, niestety
nieuniknionego, wzrostu i wzmocnienia sił autorytarnych, a także
nasilenia konfliktów etnicznych. „Musimy być w stanie obronić się,
przetrwać i wykorzystać kryzysy w społeczeństwie, wliczając w to
starania kapitalistów, by nas zniszczyć. Przemysłowa, podzielona natura
dzisiejszego społeczeństwa już teraz ustanawia niestabilność
jutrzejszego”.[55]
W świecie pogrążonym w kryzysie, z potrzebami społeczeństwa
„przekraczającymi zdolność rządów do ich zapewnienia”, dni chwały
Anarchizmu mogą powrócić. „Jeśli zmiana klimatu poskutkuje zmniejszoną
ilością opadów i ograniczeniem dostępu do naturalnych zasobów
potrzebnych do życia, bieda możne stać się powszechna, prowadząc do
większych napięć i lepszego środowiska do rekrutacji przez ruchy
buntownicze”.[56] Kto wie, być może zobaczymy nawet sceny tak
dramatyczne, jak opancerzone anarchistyczne pociągi Marii
Nikiforownej.[57] Od stepów Ukrainy do gór Meksyku i ulic Barcelony,
wielka część tych utożsamiających się jako anarchiści robiła to w
czasach otwartej wojny.
Niestety, w większości miejsc, ruchy buntownicze prawdopodobnie będą
autorytarne, nie anarchistyczne. Jednym z powodów jest większa liczba
istniejących autorytarnych politycznych gangów w porównaniu z
wolnościowymi, ale też fakt iż w sytuacjach ekstremalnych ludzie
zwracają się ku ekstremistycznym „rozwiązaniom”. W niektórych miejscach
mogą one przybrać formę samoorganizacji, decentralizacji i pomocy
wzajemnej, ale w wielu społeczne rozwiązania będą niemożliwe, pozostaną
tylko fałszywe obietnice despotów i proroków. Nie twierdzę, że nie
moglibyśmy konkurować z nimi, szerząc milenialne nadzieje na nowy świt,
ale będąc szczerzy z samymi sobą, dla nas, odrzucających religie, jej
ponowne podniesienie w celu zdobycia nowych rekrutów byłoby tylko farsą.
Prawdopodobnie wielu odbędzie podróże, aby wesprzeć ruchy i siły
wolnościowe, gdziekolwiek one się pojawią się i będą widoczne, a ich
walka będzie dramatyczna. Kiedy chmury zgęstnieją, niektórzy członkowie
naszej rodziny ruszą w kierunku wybuchów zbrojnego oporu — gdziekolwiek
mogą się one znajdować. To efekt głębokich uczuć miłości i solidarności,
ale – bądźmy szczerzy – dla wielu konflikt jest atrakcyjny, a
antymilitaryści rzadko mają okazję zobaczenia otwartej wojny. Ta
nihilistyczna żądza, spotęgowana w coraz bardziej skomplikowanym
świecie, by po prostu wyjść z domu i „coś rozpierdolić”, jest bardzo
silnym impulsem, można powiedzieć nawet, że kreatywnym. Nie twierdzę, że
wszyscy, ale z pewnością wielu z nas go posiada. Jest tu pewna
niewygodna symetria pomiędzy emocjami napędzającymi nas i ludzi walki w
ogóle.
Na byłym terytorium upadłych i zniszczonych państw konflikty etniczne
staną się coraz bardziej powszechne, przynajmniej do momentu, w którym
populacje opadną do poziomu bardziej dostosowanego do o wiele gorętszego
świata.
W upadłych państwach konflikty są tak ostre i głębokie, że nawet
„najlepszy scenariusz” zmian klimatycznych przewidywany przez IPCC
prawdopodobnie pogorszy warunki życiowe. Trendy, bardziej niż wojny
pomiędzy narodami, sugerują społeczne lub plemienne podziały. Klimat nie
zna granic dzielących kraje, a upadłe państwa podatne na konflikt
rozmnożą się jak zaraza.[58]
*** Strażnicy pokoju na cmentarzu żyjących
Strony tych konfliktów etnicznych i plemiennych będą o wiele
powszechniejsze od grup zorganizowanych wokół europejskich ideologii
politycznych, czy to wolnościowych, czy autorytarnych. Są one wszak w
końcu w stanie zapewnić prawdziwe rozwiązania (nawet jeśli tylko
tymczasowe) dla najbardziej palących problemów ludzi mieszkających w
obszarach, gdzie więcej niż jedzenia jest ust do nakarmienia. Dokonuje
się tego oczywiście wyrywając te ograniczone zasoby „innym”. W dodatku
konflikty etniczne mogą też wybuchać, kiedy „sprawa jest przegrana”, ale
impuls emocjonalny pozostaje silny.
Pocieszający pogląd, że ludzie dołączają do konfliktów popychani
wyłącznie racjonalnymi, strategicznymi przemyśleniami, rodzinnymi
narracjami lub ciężarem historii, upada po konfrontacji z osobistymi
pragnieniami wyrażanymi wielu walczących. By znaleźć dramatyczny
przykład, wystarczy przeczytać badanie Mattijsa van de Porta na temat
społeczności wciągniętej w wojnę domową. W *Gypsies, Wars and other
instances of the Wild* prezentuje on głosy ludzi, którzy „w biesiadnym
nastroju, przyjęli rolę barbarzyńców”.
„Jak mogło dojść do *czegoś takiego* w Europie końca XX wieku?” –
Zadawałem sobie to pytanie obsesyjnie… Wojna w byłej Jugosławii zmusiła
nas do pogodzenia się z faktem, że ludzie są zdolni podjąć świadomy,
aktywny wybór powrotu do barbarzyństwa, powrotu do dzikości. Weźmy
przykład serbskich bojowników marzących o powrocie do Serbii z epickich
poematów, gdzie „nie było elektryczności, komputerów, kiedy Serbowie
żyli szczęśliwi i nie było miast, źródeł wszelkiego zła”.[59]
To że niektórzy dzisiejsi bojownicy przejawiają romantyczne pragnienia
jednocześnie bombardując miasta, masakrując wsie i sami ginąc, nie
powinno być dla nas zaskoczeniem, ani też zupełnie przekreślać
romantyzmu. Sugeruje to jednak — razem ze szczerą ekspresją szczęścia w
zniszczeniu wyrażaną przez niektórych żołnierzy w każdej wojnie, jak
również przez wielu anarchistów – że istnieje pewnego rodzaju powiązanie
pomiędzy ogólną żądzą destrukcji a obrzydzeniem dzisiejszym
skomplikowanym społeczeństwem.
Randolph Bourne miał rację, gdy powiedział „wojna jest zdrowiem
państwa”[60], ale ten inny czynnik również działa, szczególnie tam,
gdzie stronami konfliktu nie są już państwa. Opis wojny pomiędzy
plemionami Amazonii dokonany przez Pierre’a Clastresa nie może być
bezpośrednio odniesiony do konfliktów międzyetnicznych, w które
zaangażowane są nieanarchistyczne społeczeństwa, ale pewne echo jest
wyraźnie wyczuwalne:
Jaka jest funkcja prymitywnej wojny? Zapewnienie trwałości podziału,
rozparcelowania, atomizacji grup. Prymitywna wojna jest sprawką logiki
odśrodkowej, logiki separacji, która wyraża się od czasu do czasu w
zbrojnym konflikcie. Wojna służy podtrzymaniu każdej społeczności w
politycznej niezależności (…). Czymże jest legalna władza, która
akceptuje wszystkie różnice po to, by je zniwelować, która wspiera tylko
samą siebie, by zniszczyć logikę wielości i zastąpić ją przeciwną logiką
jedności? Jaka jest inna nazwa Bytu, który jest zaprzeczeniem
prymitywnego społeczeństwa? Jest nim Państwo.[61]
To nie tylko pycha i nowomowa, kiedy wojskowi spin doktorzy opisują
państwowe inwazje jako „misje pokojowe”. Etniczna różnorodność i
autonomia powstaje często w wyniku zarówno pomocy wzajemnej wewnątrz
społeczności, jak też wrogości pomiędzy różnymi społecznościami. Lubię
myśleć (i nasza historia wspiera ten pogląd), że ci identyfikujący się
jako anarchiści nigdy nie zadadzą takiego bólu i krzywdy jak serbskie
nacjonalistyczne bojówki (przykład, który wybrałem umyślnie ze względu
na to, jak bardzo jest odpychający), ale pomimo to powinniśmy przyznać,
że nasza potrzeba „rozpierdalania” jest przynajmniej częściowo zasilana
tą samą chęcią rozczłonkowania cywilizacji, jaka często może być
znaleziona w wielu etnicznych konfliktach, jak też w umysłach bojowników
jako ogółu. Kiedy scentralizowana władza słabnie w niektórych rejonach,
możliwości dla anarchii zarówno w jej szczęśliwym, jak i potwornym
znaczeniu poszerzają się.
*** Od zamieszek (o żywność) do insurekcji
Nadchodzące wojny klimatyczne mogą zabić wielu anarchistów, ale jest
niskie prawdopodobieństwo, że zabiją Anarchizm, który jako ruch
polityczny przetrwał poważne czystki jego członków w poprzednich,
lokalnych apokalipsach.[62] Pomimo wszystkich potworności ostatnich 200
lat, Anarchizm jest, jak to ujął New York Times, „kredo, które nie chce
umrzeć”.[63] To pocieszające, ale nie jesteśmy ideologicznymi maszynami.
Bardzo duże znaczenie ma to, czy anarchiści osobiście — Ty, ja, nasze
rodziny i przyjaciele, których jeszcze poznamy — przeżyjemy — nie tylko
„idea”. To ma dla mnie znaczenie! Pomijając lokalne osobliwości, mamy
pewnie około 20 lat (pewnie więcej), by przygotować się na te konflikty,
nie jako alternatywę dla innych obecnych zadań, ale jako integralną
część długofalowej, zróżnicowanej strategii. Dla niektórych będzie to
też kwestia życia i śmierci.
Wojny klimatyczne będą przedłużeniem obecnych warunków, jednak
najprawdopodobniej będą o wiele większe i ostrzejsze. W niektórych
miejscach ludy, a w nich anarchiści, mogą zmienić wojny klimatyczne w
udane, wolnościowe powstania. W innych bitwa może toczyć się po prostu o
przetrwanie, lub nawet o śmierć z godnością i znaczeniem. Ci we
względnie stabilnych społecznych środowiskach — politycznie i
klimatycznie — będą musieli się zmierzyć z coraz bardziej opresyjną
inwigilacją państwa i „masą”, która coraz bardziej boi się
„barbarzyństwa za murami”.
To, jakie praktyczne działania trzeba będzie podjąć, w większości
zależeć będzie od tego, gdzie się znajdujesz i kim jesteś. O ile mamy
pewnie wspólne aspiracje, zmiana klimatu wzmacnia podstawową prawdę, że
nie mamy wspólnej globalnej przyszłości. O ile alienacja i udomowienie
są wszechobecnymi wrogami,[64] sytuacja w Basingstoke jest inna od
sytuacji w Bangladeszu i pozostanie inna w przyszłości.
Podczas swojego wykładu dla Royal Society, Lovelock powiedział:
Stoimy dziś przed trudnym wyborem pomiędzy powrotem do naturalnego życia
jako małych band łowców-zbieraczy, lub o wiele pomniejszonej wysoko
rozwiniętej cywilizacji (…).[65]
Najprawdopodobniej, zamiast wyboru, pojawią się oba rodzaje ocalałych
(tak jak jest i dziś) – obywatele przemysłowych, zaawansowanych
technologicznie cywilizacji i prymitywni, anarchistyczni
łowcy-zbieracze. Pomiędzy tymi dwoma ekstremami będą leżeć, pogrzebani
lub głodni, ci „umniejszeni” (wielu przez wojny klimatyczne) razem z
tymi szukającymi możliwie wyzwolonego (lub nie) życia na marginesie ziem
zdatnych do rolniczej/hodowlanej aktywności. Popatrzmy więc na te różne
możliwości, otwierające się dla wolności i dzikości w niektórych z tych
rozbieżnych dróg życia.
** 4. Afrykańskie drogi do anarchii
*** Anarchistyczne elementy codziennego życia rolników
Aby zbadać przyszłe możliwości emancypacji rolników, przyjrzyjmy się
kontynentowi, który jest najczęściej spisywany na straty. W dzisiejszych
czasach „Afryka ma problem z wizerunkiem”[66]: wojny, głód, choroby i
apele o pomoc charytatywną. W miarę upływu czasu ten zakrzywiony obraz
zróżnicowanego przecież kontynentu będzie dalej wyolbrzymiany w związku
pogarszającymi się skutkami zmian klimatu i interwencjami kapitalizmu
kataklizmowego.[67] W poprzednich rozdziałach widzieliśmy, że zmiany
klimatu spowodują i zaostrzą wojny domowe, głównie poprzez zwiększenie
niedoboru żywności, wody i gleby uprawnej. Wielu wyobraża sobie te
przyszłe konflikty jako uogólnienie wizerunku, jaki Afryka ma obecnie.
Myśląc w ten sposób, najczęściej nie mają racji.
Większość dzisiejszych wojen w Afryce jest bardziej napędzana przez
istnienie zasobów naturalnych, niż przez ich niedobór.[68] Odwrót
globalnego handlu powinien nieco ugasić te pożary. Na przykład, gdy ropa
zacznie się kończyć, obszary takie jak delta Nigru, oblężone obecnie
przez interesy państwowe/korporacyjne, prawdopodobnie na powrót staną
się rozlewiskami, a nie strefą wojny. Biorę pod uwagę to, że nie
zobaczymy konwersji w całej Afryce na anarchizm pochodzący z Zachodu;
sposób, w jaki rozwiną się społeczeństwa Afryki, będzie w dużej mierze
zdefiniowany przez ich obecny kształt. A oto kilka dobrych wiadomości z
Afryki – w wielu miejscach i na wielu poziomach jej kultury mają
wymownie anarchiczną charakterystykę, z mniejszościami działającymi w
sposób anarchistyczny. Oddaję głos Samowi Mbahowi, anarchosyndykaliście
z Nigerii:
W mniejszym lub większym stopniu (…) [wiele] tradycyjnych afrykańskich
społeczeństw przejawiało anarchistyczną charakterystykę, która po
bliższym zbadaniu prowadzi do wiary w historyczny truizm, że rządy nie
istniały od zawsze. Te są zaledwie niedawnymi zjawiskami i dlatego nie
są konieczne w ludzkim społeczeństwie. Natomiast niektóre cechy
anarchistyczne w tradycyjnym społeczeństwie afrykańskim istniały w dużej
mierze w poprzednich etapach rozwoju, niektóre z nich trwają i pozostają
widoczne aż do dnia dzisiejszego. Oznacza to, że ideały leżące u podstaw
anarchizmu mogą być wcale nie tak nowe, w kontekście afrykańskim.
Nowością jest koncepcja anarchizmu jako ideologii ruchu społecznego.
Anarchia jako abstrakcja może być [w dużej mierze] nieznana dla
Afrykanów, lecz jako sposób życia, nie jest (…).
Elementy anarchistyczne w społecznościach afrykańskich (…) były i do
pewnego stopnia nadal są wszechobecne. Objawiają się jako częściowy lub
całkowity brak struktur hierarchicznych, aparatów państwowych i
utowarowienia pracy. Ujmując to w sposób pozytywny, [niektóre
społeczeństwa] były (i są) w dużej mierze samorządne, egalitarne i
republikańskie z natury.[69]
Postrzeganie Afryki jest jako „punktu zapalnego” przez „opinię
światową”, wynika po części ze stopnia anarchiczności jej społeczeństw,
oraz niecałkowitego pochłonięcia ich przez stosunki kapitalistyczne.
Dlaczego anarchiczne relacje społeczne przetrwały w Afryce w takim
stopniu? Jim Feast, pisząc dla amerykańskiego magazynu anarchistycznego
*Fifth Estate*, ma na to kilka odpowiedzi:
W Afryce subsaharyjskiej, za wyjątkiem krajów o dużej, białej populacji
osadników, posiadających cenne zasoby (takie jak diamenty czy miedź),
kapitał niezbyt głęboko spenetrował tradycyjne rolnictwo i lokalną
samorządność. W erze kolonialnej (…) imperialne potęgi miały tylko
ograniczone cele. Niechętne były inwestowaniu w zapewnienie państwu
możliwości projekcji swojego autorytetu w każdym zakątku nowych kolonii
(…). Po uzyskaniu niepodległości państwa osadnicze umyły ręce (…). Rynek
wpłynął na Afrykanów tylko nieznacznie. Handel stawał się coraz
częstszy, ale bazą wciąż było gospodarstwo rolne i rodzinne, w którym
dominował etos produkcji tylko na własne potrzeby (…). Konkludując:
pomimo szerokiego wpływu światowego kapitalizmu, duża część Afryki
subsaharyjskiej nie została skutecznie ukształtowana ani przez potęgę
oddziaływania państwa, ani rynku.[70]
*** Ludzie bez rządów
Podczas gdy elementy anarchistyczne są wszechobecne w Afryce, istnieją
także całe anarchistyczne społeczeństwa.[71] Niektóre z nich są otoczone
przez populacje bardziej wchłonięte przez system, podczas gdy inne są
naprawdę odległe od zewnętrznej władzy — przez szczęście lub aktywne jej
unikanie. Środowiska, które nie sprzyjają imperium, są ważnym czynnikiem
przetrwania niektórych z tych kultur i sprzyjają ich zdolności do obrony
swojej autonomii.
Wiele tych społeczności pozostało anarchistycznymi, akceptując – jednak
tylko na pierwszy rzut oka – zewnętrzną władzę. Jednak, patrząc głębiej,
niekoniecznie jest to asymilacja. Rządy nie lubią dopuszczać, by otwarta
opozycja pozostawała bezkarna: mogłoby to zachęcać innych. Jednak nie
zawsze mają one zdolność do pełnej internalizacji wcześniej już
istniejących lub odosobnionych społeczeństw, szczególnie tych
przebiegłych. Dla tych społeczności „władza państwowa i obca kultura
polityczna są tak różne i tak potężne, że bezpośredni opór wkrótce
okazuje się nieosiągalny; bierny kompromis również jest niemożliwy.
Najbardziej dopuszczalną możliwością jest jakaś współpraca, która
pozwala im na kontynuowanie przebiegu rzeczy tak, jak wyglądały one
wcześniej, w duchu «byliśmy tu przed nimi, będziemy i po nich»”.[72] W
niektórych sytuacjach jest to tak proste, jak niepisane umowy w stylu
„będziemy udawać, że nami rządzisz, a ty udajesz, że w to wierzysz”. W
innych sytuacjach „przechytrzenie państwa” może obejmować złożony zestaw
taktyk, w tym zapewnienie kluczowych funkcji, odmowę modernizacji,
regularne przemieszczanie się i manipulowanie równowagą konkurujących ze
sobą sił zewnętrznych.
Niektórzy mogą sprzeciwić się, ponieważ takie anarchie nie odpowiadają
tym, które „zaprojektowalibyśmy”, gdybyśmy „usiedli” i zaplanowali
„idealne” społeczeństwo[73] — ale są anarchiami. Choć są one znacznie
bardziej egalitarne niż otaczające je społeczeństwa, zwykle jednak mają
pewien poziom stosunków hierarchicznych, uwarunkowanych płcią, wiekiem,
podziałem pracy, oraz zwykle polegają na niewolnictwie zwierząt. Nie
uważam żadnej z tych rzeczy za dobrą, ale należy pamiętać, że w różnym
stopniu są to aspekty wszystkich cywilizowanych społeczeństw.
Przynajmniej kultury te nie mają wojny klas ani państwa! W tym sensie są
to anarchie, nawet jeśli nie odpowiadają wszystkim aspiracjom „naszych”
zachodnich anarchizmów. Nie powinny być idealizowane (tak jak obecnie
Chiapas czy Barcelona w 1936) i nie trzeba ich „wspierać”. Ale to są
istniejące anarchie, aktywnie kreowane wysiłkiem milionów ludzi
opierających się koncentracji władzy. Nierozsądnie byłoby ignorować te
przykłady w jakimkolwiek sensownym przeglądzie możliwości wolnego życia.
Ci z nas, którzy uwalniają się od władzy, mogą odnaleźć w nich cenne
spostrzeżenia, inspiracje i ostrzeżenia.[74]
*** Wspólnota rozkwita, gdy globalny handel się wycofuje
Dla mieszkańców Afryki, fakt iż anarchie istnieją, a niektóre tendencje
anarchiczne rozpościerają się przed nimi, pozostawia otwarte drogi do
ucieczki i przetrwania. Można je wykorzystać, gdy władza upada, jest w
odwrocie lub ulega zniszczeniu. Należy zauważyć, że wiele społeczeństw
opartych na wspólnocie w Afryce to alternatywny plan wdrażany po tym,
jak królestwa upadły lub zostały zlikwidowane przez inwazję imperiów
(zarówno zachodnich, jak i afrykańskich). Podczas gdy kolonialne elity
do celów utrzymania ładu często używały lokalnych, tradycyjnych władz,
zdarzały się między nimi niesnaski. Klasy panujące działają w swoim
własnym interesie, a nie w imieniu abstrakcyjnego systemu hierarchicznej
władzy. Atak zewnętrznych elit na lokalne władze otworzył możliwości
anarchii w przeszłości i jest to powtarzający się schemat. Jim Feast po
raz kolejny:
Oto ironia historii. W ciągu ostatnich 15 lat, w [niektórych częściach]
świata nierozwiniętego przemysłowo, państwo uschło, nie z powodu jego
przechwycenia, ale z powodu rozszerzenia globalnego kapitalizmu.
Mówienie o upadku państwa na peryferiach kapitału nie oznacza, że rządy
zniknęły całkowicie, ale że wiele państw przestało być totalnymi
agencjami kontroli, których doświadczamy w krajach północy (…).
Od czasu uzyskania niepodległości większość krajów Afryki
Subsaharyjskiej była jednopartyjnymi państwami, kierowanymi przez
skorumpowanych „samców alfa”, którzy rządzili dzięki połączeniu użycia
siły militarnej i rozdzielania bogactwa pośród strategicznie osadzonych
popleczników… Inteligentny „samiec alfa” widzi, że nie tylko jego
bezpośredni kumple (zasiadający we władzach państwowych), ale także
więksi przywódcy regionalni i plemienni również muszą być nagradzani
przez finansowanie projektów infrastrukturalnych (które oferują
największe możliwości grabieży) w ich rewirach… Ale z polityką
strukturalnego dostosowania wymuszoną na tych ludach, taka forma rządów
[często] przestała istnieć, ponieważ fundusze na projekty patronackie
już się skończyły… Podjęto zatem (udaną) próbę umocnienia władz elit
poprzez powszechne przekształcenie w wielopartyjne państwa
demokratyczne. Od 1988 do 1999 roku liczba państw w Afryce
Subsaharyjskiej z wyborami, w których kandydowało wiele partii, wzrosła
z 9 do 45. Jest to tymczasowe i cynicznie rozwiązanie dwóch problemów
związanym z rządzeniem państwem… Ponownie sankcjonuje system, który nie
jest już w stanie dostarczać swoim obywatelom usług ani roztaczać
opieki, a także wzmacnia go poprzez dzielenie klientów między
konkurujące ze sobą strony, aby każda grupa polityczna musiała
wyprowadzić mniej funduszy, ponieważ obsługuje mniejszą bazę
klientów…[75]
Kolejną utratą władzy państwowej jest niemożność zapewnienia obywatelom
minimalnego dobrobytu, takiego jak edukacja i opieka medyczna, co
programy dostosowania strukturalnego eliminują jako zbyt kosztowne.
Podczas gdy niektóre z tych usług są przejmowane przez międzynarodowe
organizacje humanitarne, większość z nich jest kontynuowana przez grupy
z samego społeczeństwa dotkniętego niedolą. Innymi słowy, jak ujął to
Thomson, „zmniejszająca się zdolność państwa wymagała od społeczeństwa
obywatelskiego zwiększenia samowystarczalności”. Zrzeszenia kobiece,
związki zawodowe, stowarzyszenia rolników i inne oddolne sieci
obywatelskie, które były represjonowane, ponoszą coraz większą
odpowiedzialność w życiu społecznym i gospodarczym…
[Więc może tutaj widzimy afrykańską drogę do anarchizmu] „w której
gospodarka pieniężna i państwo, które są w stanie częściowego załamania
lub wycofania, przekazują coraz więcej funkcji nienastawionym na
zarobek, niepaństwowym wspólnotom wiejskim, które są organizowane na
zasadzie wzajemnej pomocy?”[76]
To już dzieje się w niektórych obszarach, trudne do spostrzeżenia i bez
jawnego konfliktu. Gdzie indziej rewitalizacja dóbr wspólnych jest jedną
z sił wypełniających próżnię władzy pozostawioną przez walczącą
fragmentację „państw upadłych”. Wspomniana korekta strukturalna jest
oczywiście związana z aktualnym klimatem politycznym. Projekty władzy
topnieją i wzbierają, jak pokazuje ekspansja Chin w Afryce, ale mimo to
obserwowany proces jest wskaźnikiem tego, co może się zdarzyć w wielu
miejscach, gdy światowy handel wycofuje się w słabym w zasoby,
zmienionym przez klimat świecie.
*** Przechytrzając państwo
Podobnie jak tak zwani lifestyle’owi anarchiści[77], liczba grup
organizujących się pod hasłem anarchizmu w Afryce, choć niewielka, wciąż
rośnie. Jest mało prawdopodobne, że zmienią one oblicze całego
kontynentu, ale mogą odgrywać istotną rolę w nowo powstałych ruchach i
walkach. Ponownie cytując Seaweeda: „Każdy bioregion można wyzwolić,
jeśli wybierze się strategie i działania odpowiednie dla jego
charakterystyk”. Nawet jeśli zaakceptujemy, że rewolucja anarchistyczna
nie nastąpi na globalnym poziomie, nie ma powodów, by wykluczyć, że
nastąpi lokalne powstanie anarchistyczne gdzieś w Afryce (lub gdzie
indziej). Czynniki, które rozważyliśmy wcześniej, czynią to wręcz
bardziej prawdopodobnym. Możliwe, że z nadmiernym optymizmem, Sam Mbah
stwierdza:
Anarchistyczna transformacja w Afryce może okazać się stosunkowo łatwa,
przy tym, że w Afryce brakuje silnej podstawy kapitalistycznej,
ukształtowanych klas społecznych i relacji produkcji, a także systemu
państwowego o silnych fundamentach.[78]
Podczas gdy zaskakująca liczba afrykańskich polnych dróg prowadzi do
anarchii[79], wiele z naszych dotychczasowych rozważań ma w pewnym
stopniu zastosowanie do obszarów wiejskich na całym świecie. Na przykład
w swojej znakomitej *The Art of Not Being Governed*,[80] James C. Scott
opisuje liczne przykłady istniejących anarchii w wyżynnej Azji
Południowo-Wschodniej. Co więcej, oprócz tych grup, istnieją
społeczności chłopskie, którym nie odebrano całkiem samowystarczalności.
Te społeczności często zachowują wysoki poziom autonomii – Ziemia to
wolność![81] Niestety wielu grupom odebrano tradycje wspólnotowe,
zamknięto „błonia” (lub „pustynię”), a rolników zmuszono do pracy
najemnej. Zdarza się jednak, że z różnych powodów jedynym wyborem dla
tych grup jest stawianie oporu. Państwo nie zawsze osiąga swoje cele.
Fala władzy Zachodu cofnie się w wielu miejscach – choć nie na globalną
skalę – pozostawiając za sobą chaos pełen różnego rodzaju społeczności.
Mogą to być żywe anarchie, przerażające konflikty, imperia, miejsca
wolności i, co jasne, niewyobrażalną upiorność. W czasach, gdy państwa
się wycofują ze swojej pozycji i „upadają” – z powodu entropii
społecznej, głupoty, przez rewolucję, konflikt wewnętrzny, stres
klimatyczny – ludzie będą nadal siać i uprawiać rośliny, prowadzić stada
i żyć. Co istotne, warunki klimatyczne będą wówczas dużo trudniejsze, a
liczba ludzi pewnych, że ich życie będzie spokojne – dużo mniejsza niż
obecnie. Wiele społeczności odzyska utowarowioną dotychczas ziemię, a
uchodźcy uciekający przed niszczejącą gospodarką stworzą nowe grupy
społeczne. Ruchy anarchistyczne – stare i nowe – będą musiały stosować
takie środki jak unikanie, ucieczkę i „przechytrzanie państwa”, a także
walkę, żeby bronić swojego życia, a także swojej wolności.
Dotychczas zajmowaliśmy się pewnymi z otwartych (i zamkniętych)
możliwości, które mogą przynieść zarówno wojny klimatyczne, zmniejszenie
władzy państwa nad wiejskimi społecznościami – ale co możemy powiedzieć
o wolności, gdy granice cywilizacji się przesuwają? Co można powiedzieć
o wolności na tej granicy i poza nią – czyli w dziczy?
** 5. Odwrót cywilizacji, triumf dziczy
Podróżnik, wracający z starożytnej ziemi,
Rzekł do mnie: „Nóg olbrzymich z głazu dwoje sterczy
Wśród puszczy bez tułowia. W pobliżu za niemi
Tonie w piasku strzaskana twarz. Jej wzrok szyderczy,
Zacięte usta, wyraz zimnego rozkazu
Świadczą, iż rzeźbiarz dobrze na tej bryle głazu
Odtworzył skryte żądze, co, choć w poniewierce
Przetrwały rękę mistrza i mocarza serce.
A na podstawie napis dochował się cało:
«Ja jestem Ozymandias, król królów. Mocarze!
Patrzcie na moje dzieła i przed moją chwałą
Gińcie z rozpaczy!» Więcej nic już nie zostało
Gdzie stąpić, gruz bezkształtny oczom się ukaże
I piaski bielejące w pustyni obszarze”.
– *Ozymandias*, Percy Bysshe Shelley, 1817[82]
*** Imperia nie przetrwają na pustyni, którą tworzą
Powiedzą ci to ruiny Ur i Mu Us, wyschnięte pola Wadi Faynan[83] i
Dolina Tehuacán.[84] *Imperia nie przetrwają na pustyni, którą tworzą.*
Podczas gdy na ogół napaści, powstania i pustynnienie świadczą o upadku
cywilizacji, to prawdziwą jego przyczyną są poczynania ich własnych
przywódców, robotników i więźniów. Każdy z nas ma swój przyczynek do
zniszczenia cywilizacji.[85]
„Cywilizowany człowiek kroczył po powierzchni Ziemi, zostawiając
pustynię gdziekolwiek stąpał”.[86]
Nie wiemy, jak bardzo globalne ocieplenie przyczyni się do zwiększenia
obszarów pustynnych; można jednak założyć, że jego wpływ będzie
znaczący. Wzajemne oddziaływania między ziemią, klimatem i władzą
polityczną są i będą miały największy wpływ na bieg wydarzeń, a także na
powstanie przestrzeni dla bardziej wolnego życia. Ponieważ wyjałowienie
ziemi przyniesie ze sobą upadek rolnictwa, cywilizacja będzie zmuszona
wycofać się ze znacznej części podbitych ziem. W niektórych miejscach
całkowicie, w innych zaś częściowo.
W moim ojczystym języku pustynia oznacza miejsce niegościnne,
opuszczone, porzucone. Przez kogo jednak? Nie przez kojoty i strzyże
kaktusowe. Nie przez mrówki i grzechotniki. Nie przez namibijskie
jaszczurki, surykatki, akacje, himalajskie tary, stepówki, czy czerwone
kangury. Jałowe, pustynne tereny często są zamieszkałe przez wiele
gatunków, choć nie tak gęsto jak na innych obszarach. Choć wiele terenów
pustynnych jest martwych, na większości z nich swobodnie biegają,
latają, pełzają, rozmnażają się i rosną nieudomowione przez cywilizację
grupy zwierząt, ptaków, bakterii i roślin. Dzicz jest w nas i wszędzie
wokoło. Cywilizacja nieustannie pracuje nad tym, by ją powstrzymać i
ujarzmić. Gdy przegrywa tę walkę, a pola pustynnieją, dzicz trwa.
Za chmurami pyłu, pod nawiedzanym przez sępy niebem, pustynia czeka –
stoliwa, ostańce, kaniony, rafy, playe, skarpy, szczyty, labirynty,
wyschnięte jeziora, wydmy i Góra Barren.[87]
*** Koczownicza wolność i upadek rolnictwa
Przypominam sobie, jak siedziałem przykucnięty wśród czerwieni, pod
palącym słońcem, przy lekkim wietrze. Cisza pustyni była absolutna...
Czy raczej byłaby, przyznajmy, by uniknąć plotek, gdyby nie ja. Są tu
ludzie; nie wszystkie pustynie nie nadają się do zamieszkania, lecz dla
państwa zyski są tu niemal niemożliwe. Nieliczność życia sprzyja
koczownictwu – pasterzom, wędrowcom, podróżnikom, kupcom.
Nikt nie może żyć takim życiem i się nie zmienić. Będzie nosić,
jakkolwiek byłoby blade, piętno pustyni, znamię będące oznaką
koczownictwa.[88]
Podczas gdy władza może koncentrować się [wokół jednostek czy grup] w
każdej wystarczająco udomowionej społeczności, na ogół im bardziej
wędrowny tryb życia prowadzą ludzie, tym większa szansa, że są
niezależni. Rządy państw zdają sobie z tego sprawę, co widać po
powszechnych próbach *osiedlenia* problematycznych pustynnych nomadów.
Nieważne, czy chodzi o uparcie trzymających się pierwotnego sposobu
życia australijskich Aborygenów,[89] bezkompromisowy opór Apaczów pod
wodzą Victorio, czy niedawne powstanie Tuaregów na Saharze, nomadzi
często są doświadczonymi wojownikami i/lub zbiegami.
Helene Claudot-Haward mówi o konflikcie Tuaregów z nowoczesnym państwem:
„Granice państw są z definicji ustalonymi, nieruchomymi, nieuchwytnymi
liniami, których z zasady nie można przekraczać. Oddzielają jednostki,
które wzajemnie się sobie przeciwstawiają”.[90] Niezależność
koczowników, będąc wyrazem sprzeciwu, jednocześnie łączy się często z
brakiem wiary w granice. Czyni ich to zagrożeniem dla ideologii, na
której opiera się państwowa władza.
Globalne ocieplenie nasili zmiany w sposobach wykorzystania ziemi przez
ludzi. Jak zauważyliśmy w poprzednim rozdziale, w niektórych miejscach
samowystarczalne gospodarstwa zajmą miejsce monokultur zorientowanych na
eksport, podczas gdy w innych uprawę może zastąpić pasterstwo. Na
poszerzających się jałowych terenach duża część tych, którym uda się
przystosować, wybierze koczowniczą swobodę i sezonowe pasterstwo.[91]
Niemniej jednak, na innych terenach koczowniczy pasterze i rolnicy mogą
powrócić do zbieractwa i łowiectwa.
Przez większość istnienia naszego gatunku wszyscy byliśmy wędrowcami, a
dzicz była naszym domem. Społeczności zbieracko-łowieckie należą do
najbardziej egalitarnych na ziemi.[92] Kultury te przetrwały do
współczesnych czasów właśnie na obszarach odsuniętych od
scentralizowanej władzy i niesprzyjających rolnictwu. Na przykład
zamieszkujący Wielką Pustynię Wiktorii lud Spinifex był w stanie
kontynuować swój tradycyjny styl życia pomimo powstania państwa
australijskiego, gdyż ich ojczyzna jest tak nieurodzajna, że nie nadaje
się nawet do pasterstwa.[93] Lud !Kung także zdołał zachować swobodny
zbieracko-łowiecki styl życia w bardzo trudnych warunkach na pustyni
Kalahari.[94]
W obliczu skrajnych braków żywności lub skrajnej przemocy strategią,
którą wielokrotnie wybierano, było zbieractwo. Dla niektórych będzie to
tymczasowa, dla niektórych trwała zmiana. Wobec tego, w miarę
rozprzestrzeniania się pustyni, w niektórych miejscach zobaczymy
ucieczkę od cywilizacji ku czemuś przypominającemu nasz pierwotny
anarchiczny styl życia. Wiele grup zbieraczy może powstać wskutek upadku
opłacalnego rolnictwa i ograniczenia zasięgu sił państwa. Patrząc na
istniejące formy pasterstwa i zbieractwa na jałowych obszarach, możemy
się spodziewać wzrostu niezależnych koczowniczych społeczności
stosujących połączone obie strategie, tj. polegających zarówno na
pasterstwie, jak na zbieractwie.
*** Stepówki i *Larrea tridentata*
W ogólności, wiele jednostek tęskniących za dzikością i mających
potrzebę uwolnienia się od władzy ciągnie do pogranicznych, pustynnych,
na wpół jałowych obszarów.
Wędrując łagodną wiosną,
Słyszę przenikliwe wezwanie twych szlaków, pustynio!
Zostawię mój dom na ponurych wzgórzach
Jak smutne są inne kraje przy tobie, pustynio![95]
— Seýdi, XIX-wieczny poeta turkmeński
Takie możliwości istnieją w wielu miejscach i będzie ich przybywać.
Nawet dla tych przebywających wewnątrz granic istniejących światowych
potęg wolna przestrzeń będzie się rozszerzać. Na tych obszarach
południowej Europy, które cierpią z powodu niedoborów wody, opuszczone
pustynne farmy i osady są przejmowane przez anarchistów, hipisów, sekty
i innych chcących skryć się przed okiem władzy i uciec z więzienia pracy
zarobkowej. Podobna sytuacja ma miejsce obecnie w suchym sercu Australii
i na zachodnich pustyniach Ameryki Północnej. Co istotne, w takich
miejscach trwają lub odradzają się rdzenne społeczności. Długotrwała
strategia przetrwania, mówiąca „byliśmy ty przed wami i będziemy po
was”, może przynieść owoce. Wiele współczesnych walk pokazuje, że
rdzenne ludy i anarchiści potrafią być dobrymi sojusznikami.
Wiele z najstarszych społeczności żyje na pustyni. Wiek poszerzającej
się z wolna kolonia krzewów *Larrea tridentata* na pustyni Mojave
szacuje się na 11 700 lat. Niedawne badania genetyczne wykazały, że
Buszmeni z Kalahari są prawdopodobnie najstarszą zachowującą ciągłość
populacją na Ziemi.[96] Te społeczności – roślinne i ludzkie – są
inspirującymi przykładami żywotności, lecz mimo że przetrwały na pustyni
tysiąclecia, mogą nie sprostać pustoszeniu coraz większych obszarów
przez kulturę. Krąg starożytnych krzewów *Larrea tridentata* wzrasta
nisko ponad ziemię i rośnie na terenie, który Amerykańskie Biuro
zarządzania gruntami przeznaczyło „do rekreacyjnego korzystania, dla
pojazdów terenowych”.[97] Rząd Botswany przymusowo przeniósł wielu z
Buszmenów Kalahari do nędznych obozów przesiedleńczych, prawdopodobnie
po to, by umożliwić wydobycie diamentów.[98] Dla wolnych ludzi i dzikiej
przyrody bezlitosna pustynia kulturowa jest najgroźniejszym
środowiskiem.
Ogółem, powinniśmy pamiętać, że w miarę ocieplania planety rosnąć będzie
swoboda życia zbieraczy, schronienia rdzennych ludów, renegatów i
wyrzutków. Poszerzy się też habitat pustynnej flory i fauny. Rozrost
owych jałowych stref może mieć dobre skutki, mimo że jest jednocześnie
smutną wiadomością dla zmniejszających się, niegdyś kwitnących
ekosystemów.[99] Pustynia też może być piękna i kwitnąca. Mówiliśmy
wcześniej o możliwościach, jakie może nieść rozszerzanie się gorących
pustyń, jednak kładzie ono zarazem kres wielu rzeczom. Nawet niektóre
względnie anarchiczne kultury na granicach pustyń i poza nimi nie
przetrwają. Będą wymierać gatunki. Choć na rozszerzających się
pustyniach pozostaną niedobitki, wielu zdecyduje się uciekać przed
żarem. Niektóre z tych migracji – które do pewnego stopnia już mają
miejsce – będzie miało miejsce w granicach jednej nacji, ale wiele
będzie międzynarodowych.
W gorącym, jałowym świecie, ocaleni zbierają się do podróży w kierunku
arktycznego centrum cywilizacji; Widzimy ich o świcie w pustynnym
obozie, gdy zjawiające się na horyzoncie słońce rzuca swoje przenikliwe
spojrzenie na ich obóz. Chłodne nocne powietrze ociąga się chwilę i
nagle znika jak smuga dymu, a upał zajmuje jego miejsce.[100]
To jedne z ostatnich słów *Zemsty Gai* Lovelocka. Skoro cywilizacja i
większość ludzkości ucieka i/lub ginie ze względu na rozszerzanie się
gorącej pustyni, co można powiedzieć o chłodnych pustyniach? Co można
powiedzieć o nowych „arktycznych centrach cywilizacji”?
** 6. Terror ziem niczyich powraca
Cywilizacja się rozrasta, gdy zimno rozmraża pustynię
Ludobójstwo i ekobójstwo na „pustych” ziemiach
Życia wolności/niewoli na nowych granicach
Gdzie indziej zupełnie, tętent:
Przez mile złotego mchu
Mkną renifery co tchu,
W wielkiej ciszy i tempie.
— z: *Upadek Rzymu*, W. H. Auden[101]
*** Cywilizacja prze naprzód, gdy chłodne pustynie topnieją
Ponieważ nasz gatunek wywodzi się z Afryki, chłodne pustynie zawsze były
dla nas niezbyt przyjazne. Stąd, mimo dotknięcia przez cywilizację, w
większości pozostały one nieokiełznane. Ta sytuacja nie potrwa długo.
Sprawozdania klimatologów, ludów rodzimych, żeglarzy, pracowników
sezonowych i ekologów potwierdzają, że efekty globalnego ocieplenia są
spotęgowane na dalekiej północy. Na Grenlandii Sten Pedersen schyla się,
aby zebrać plon kapusty,[102] co jeszcze kilka dekad temu było nie do
pomyślenia. Arktyczna pokrywa lodowa topniejąc, odsłania nowe miejsca do
poszukiwań ropy, gazu i innych bogactw.[103] Na dalekiej północy (za
wyjątkiem obszarów, które pamiętają gułagi i stalinowskie nowe miasta)
wtargnięcia cywilizacji są na ogół rzadkie i tymczasowe, jednak sięgają
coraz głębiej; zdaniem wielu, jesteśmy na skraju nowej „chłodnej
fali”.[104] Ukryte kiedyś skarby są obecnie w naszym zasięgu, a
niegdysiejsza zmarzlina staje się przyjaźniejsza osadnikom i rolnictwu.
Cywilizacja prze naprzód, gdy chłodne pustynie topnieją.
Mimo iż nie mówi się o tym powszechnie, rządy wielu państw Północy z
niecierpliwością oczekują efektów globalnego ocieplenia na zajmowanych
przez nie – choć obecnie jedynie na papierze – ziemiach. Niektórzy będą
zwycięzcami na (coraz lepiej) nawodnionej, dalekiej północy, a w ubogich
w wodę, gorących regionach, znajdzie się wielu przegranych. Klimat nie
ogląda się na niesprawiedliwości. „Niektóre (…) obszary świata (…) mogą
doświadczyć takich korzyści z globalnego ocieplenia w ciągu najbliższych
20–30 lat. Przykładowo, może być to poprawa warunków rolniczych w
pewnych częściach Rosji i Kanady”.[105] „Na przestrzeni obecnego
stulecia, obszary na północ od 66-go równoleżnika ulegną ogromnej
zmianie, która umożliwi wzrost ludzkiej aktywność na tych terenach, a
także podwyższy ich wartość strategiczną i ekonomiczną”.[106]
Motorami tej transformacji będą efekty klimatyczne spowodowane emisjami
gazów z palenia paliw kopalnych, a także dostęp do nowych złóż. „Ten
region może skrywać 90 miliardów baryłek ropy – wartych aż 7 bilionów $
(wg obecnych cen ropy) – i 30% globalnych rezerw gazu, które są nadal
nietknięte. Informacje te pochodzą od Amerykańskiej Służbie
Geologicznej”.[107]
Dotychczas, w kontekście konfliktów klimatycznych, skupiliśmy się na
gorących wojnach, jednak zimne wojny o kontrolę nad nowo dostępnymi
węglowodorami, minerałami i „zasobami” lądowymi również wchodzą w grę,
pomimo że miałyby całkowicie odmienny charakter. „Obszary chłodne zwykle
zajęte są przez kraje rozwinięte ekonomicznie, a gorące – przez państwa
rozwijające się (…). Konflikty pomiędzy krajami rozwiniętymi mogą
skutkować w śmierci wielu osób w kilku miejscach, natomiast ofiary
konfliktów między krajami rozwijającymi się mogą być bardziej
rozproszone”. „Podczas gdy gorące wojny charakteryzują się rozstrojem
funkcji państwa i walkami wewnętrznymi, zimne wojny są przykładem
rozszerzenia zarówno państwowej kontroli, jak i konfliktów
zewnętrznych”.[108]
Zwiastuny nowej Zimnej Wojny – znów pomiędzy centrami władzy Wschodu i
Zachodu, choć tym razem o daleką północ – można już zauważyć.[109]
Obecnie wybuch wojny w nowo powstałej, polarnej strefie napięć nie jest
tak prawdopodobny, jak w ciepłych częściach planety – nie tylko z powodu
posiadania arsenału jądrowego przez wiele z państw mających tam
interesy. Niesnaski przypominające wojny dorszowe między Zjednoczonym
Królestwem, a Islandią, w połączeniu z dyplomatycznym pozerstwem, takim
jak niedawne zatknięcie flagi Rosji na dnie oceanu pod biegunem
północnym,[110] z pewnością przybiorą na sile. Jedynie gdy okaże się, że
nie ma się o co bić, konflikt zostanie ostatecznie zażegnany. Niestety,
szansa na to jest mała – samo otwarcie się mórz przynosi nowe możliwości
w handlu i transporcie, nawet gdy niewiele kryje się pod ich
powierzchnią.
W naszej historii zapomnieliśmy o jednym kontynencie. „Spowodowane
terraformowaniem zmiany na Antarktyce otworzą nowe możliwości wyzysku
ekonomicznego. Roszczenia o suwerenność tego obszaru mogą pociągnąć za
sobą konflikty”.[111] Na Antarktyce jest dużo lodu i poważniejsze spory
zapewne nie pojawią się przed rokiem 2050, a być może dużo później – nie
oznacza to jednak, iż poszczególne państwa nie budują pod nie
fundamentów. Duża część nauki, która uświadomiła nam istnienie zmian
klimatu i przyniosła wiedzę na temat historycznych warunków
klimatycznych, była wynikiem rzetelnej pracy badaczy – w okrutnej ironii
– zatrudnionych w państwowych instytucjach. Na przykład obecność
organizacji British Antarctic Survey na Antarktyce jest w dużej mierze
opłacana, aby podkreślić imperialistyczne pretensje do kontynentu, który
będzie można podbić i zasiedlić jedynie wskutek olbrzymiej zmiany
klimatu. W międzyczasie, morza dalekiego południa – zwłaszcza w
okolicach spornych Falklandów – stają się miejscem coraz bardziej
intensywnych poszukiwań ropy naftowej.
*** Ekobójstwo i ludobójstwo na „pustych” terenach
Gdy państwo brytyjskie ogłosiło Australię „terra nullius”, zdefiniowało
ten kontynent jako pusty. Ludy, dzika przyroda, miały stać się
niewidzialne, nieznośne. Jeśli w ogóle zauważane, widziane były –
prawidłowo – jako przeszkody na drodze do rozwoju. Na dalekiej Północy,
tak jak ogólnie w koloniach, duża część obszaru jest już zaludniona
oraz, z szerszej perspektywy, zazwierzęcona. Tundra skrywa cuda, które
cywilizacja musi zdewastować w imię opróżnienia i okupacji. W swojej
pięknej eksploracji Arktyki, przyrodnik Barry Lopez opisuje krainę,
którą kocha:
Arktyka, ogółem, ma klasyczne linie krajobrazu pustynnego: oszczędne,
wyważone, szerokie i ciche… Pozorna monotonia terenu jest jednak
przełamana przez przetaczające się układy pogodowe oraz aktywność
zwierząt, szczególnie ptaków i karibu. I jako że tak duża część obszaru
jest odsłonięta, a światło słoneczne przechodzące przez pozbawione pyłów
powietrze nadaje jego krawędziom tak niezwykłą ostrość, zwierzęta
zostają na długo przed oczami. Ich obecność jest malownicza.
Tak jak inne krajobrazy zdające się z początku jałowymi, arktyczna
tundra potrafi otworzyć się nagle, jak kielich kwiatu, gdy tylko
próbujemy zbudować z nią więź. Zaczynamy zauważać plamy jaskrawej
czerwieni, pomarańczu i zieleni, przykładowo wśród monotonnych brązów
tundrowej wiechliny.
Pogoniec arktyczny[112] wyskakuje na lśniącego żuka. Strzęp wełny
piżmowołu leży bezwładny w lawendowo kwitnącej skalnicy… Bogactwo
biologicznych szczegółów w tundrze rozwiewa wrażenie, jakoby ten obszar
był pusty; a jego podobieństwo do teatralnej sceny zapowiada nadchodzące
zdarzenia. W czasie letniego spaceru wypłukane wiatrem powietrze okazuje
się nieprzemijająco przejrzyste. Raz po raz natrafiasz na lakoniczne,
odizolowane przejawy życia – ślady zwierząt, nieprzetrawione
pozostałości pardwy w wypluwce sowy, kępa karłowatych[113] wierzb
obgryzionych z liści przez zające polarne. Jest ci dane towarzystwo
ptaków, które za tobą podążają. (Wiedzą, że jesteś zwierzęciem; prędzej
czy później wyciągniesz coś do jedzenia.) Bekasowate rozpierzchają się
przed tobą skrzecząc „tuituek” – swoje imię w inuickim. Schodząc
niezdarnie w dół piargu ze skruszonego mrozem wapienia powodujesz
szklisty grzechot – i w oddali grizzly staje na tylnych łapach aby Ci
się przyjrzeć, talerzykowate łapy jego przednich nóg martwo nieruchome…
[Ale nawet w niezamieszkanych krainach], nie można przegapić śladów
wzburzenia ani nie zostać przez nie wstrząśniętym. Wynikła z niego
depresja, skoro w tak dużym stopniu jest ono bezmyślnie narzucone
ziemiom i ludom, nieprzyzwoite, może prowadzić tylko do rozpaczy.[114]
Obecna skala przemysłowej inwazji to ledwie zapowiedź nadchodzącego
ekobójstwa wywołanego, w miarę ocieplania się wysokich szerokości
geograficznych, oprószaniem Dalekiej Północy miastami, drogami, bazami
wojsk, polami i fabrykami. Ten proces będzie również próbą ludobójstwa.
Ludy pasterskie, takie jak niektórzy Lapończycy[115] i rdzenne ludy
Syberii prawdopodobnie będą obserwować postępujące rozdrabnianie i
zanieczyszczanie swoich ojczyzn, podczas gdy społeczności żyjące na
obszarach bogatych w zasoby naturalne staną przed widmem wytępienia –
albo przez zwykłe wywłaszczenie, albo przez asymilację do kultury
przemysłowej.[116] W pewnych, nielicznych, miejscach, na przykład na
Grenlandii, gdzie znaczna część rdzennej większości może materialnie
zyskać na denudacji swoich tających ziem, proces ten może być częściowo
napędzany przez rdzenne ludy. Jednak w większości miejsc, gdzie tubylcze
społeczności są w mniejszości, spotkamy znajome schematy represji i
oporu.
Ta przyszłościowa opowieść o starciu starych, chłodnych światów z
nowymi, ogrzanymi „białym ciepłem technologicznej rewolucji” to już
domena przeszłości i teraźniejszości. Znanych jest wiele historii o
wywłaszczeniu i destrukcji, lecz równie liczne są te o oporze.
Przykładowo, niektóre syberyjskie plemiona, mimo ograniczonych środków,
gorąco sprzeciwiały się rozwojowi infrastruktury gazowej i naftowej na
swych rodzimych ziemiach. W jednej z akcji setka Niwków, Ewenków i
Ulitów, z pomocą swoich reniferów, na trzy dni zablokowała drogi w
proteście przeciw nowym ropo- i gazociągom na swoich tradycyjnych
terenach.[117] Szczególnie w Kanadzie władze i korporacje stoją w
obliczu rdzennych społeczności wojowników z silną etyką terytorialną i
coraz silniejszym duchem walki.
Choć zawsze zdarzały się – i będą się zdarzać – zwycięskie bitwy w
wojnie przeciw rozszerzaniu się imperium i jego infrastruktury na
północ, nawet najbardziej rezolutne ludy nie zatrzymają samych zmian
klimatycznych. Autochtoni deklarują, że ich życie i utrzymanie ich
sposobu życia już zostały dotknięte. Jak mówi Violet Ford, Inuk: „Nie
potrafimy już przewidzieć pogody, więc bardzo trudno planować polowania.
To wnosi dużo stresu i strachu do naszych społeczności”.[118] Podobne
głosy słychać z „rosyjskiej” Arktyki, gdzie zmiany topnienia śniegu i
lodu powodują zmiany kulturowe i zagrażają sposobowi życia Nienieckich
pasterzy reniferów z półwyspu Jamał.[119]
Pewnego jasnego dnia, na wysmaganym sztormami przylądku, szedłem z
przyjacielem w otoczeniu lasu, fal, rybołowów i orek. Daleko od
jakichkolwiek dróg i osad, miejsce zdawało się dziewicze, ale wśród
drzew znajdowały się gnijące pozostałości szkoły. Rdzewiejące narzędzia
rolnicze zaśmiecały runo lasu, a dawne pola uprawne były teraz terenem
łownym pumy. Dalekość od rynków, nielogiczności polityki i ziemia
niezdatna do kolonizacji według zaimportowanego modelu doprowadziły do
ewakuacji wybrzeża. Przypominało mi to, że mimo życzeń tych, którzy
planują światy, osadnictwo czasem się nie udaje, lecz wygrywa przyroda.
Tak też pozostanie.[120]
*** Życie w wolności/niewoli na nowych pograniczach
Wycofywanie się chłodnych pustyń odsłoni nowe możliwości dla osób, które
pragną osiedlać się/najeżdżać/stawiać opór/pracować. Kto zasiedli te
nowe krainy? Granice tego, co uważamy za możliwe – a co za tym idzie,
naszych działań – wyznacza zarówno fizyczne ukształtowanie terenu, jak i
obszary zmagań społecznych.
W Ameryce Północnej dziewiętnastego i wczesnego dwudziestego wieku
indywidualistyczny anarchizm (szczególnie ten inspirowany pracami
Henry’ego Davida Thoreau) opierał się bezpośrednio na koncepcji, a także
fizycznym istnieniu pograniczy. Zakładał on, że istnienie takich terenów
umożliwia osiągnięcie pewnego stopnia autonomiczności i
samowystarczalności (trzeba jednak przyznać, że na skradzionej ziemi!).
W przeludnionej Europie trudniej było wówczas znaleźć tereny oddalone od
cywilizacji. Stąd, pomimo silnych prądów ekologicznych i
antycywilizacyjnych, wielu indywidualistycznych anarchistów wybrało
rabowanie banków, insurekcje, zabójstwa czy sztukę. Możemy się
spodziewać, że odsłonięcie się nowych terenów w Europie i Ameryce
Północnej istotnie wpłynie na decyzje zarówno tych, którzy chcą wymknąć
się cywilizacji, jak i tych, którzy pragną rozszerzyć jej zasięg. W
związku z powstaniem nowych terenów pogranicznych, przybędzie możliwości
życia poza systemem. Może jednak zdarzy się tak, że uciekinierzy i
renegaci mogą zdecydować się rozpocząć samodzielnie „gentryfikację”
dziczy.
Miło byłoby myśleć o tysiącu anarchistycznych leśniczówek. Bardziej
prawdopodobne jednak, że najwięcej powstanie obozów pracy czy folwarków
podobnych do połączenia współczesnych gułagów w Dubaju z chińskimi
koloniami rolniczo-leśniczymi na Syberii. W Zjednoczonych Emiratach
Arabskich imigranci z terenów pustynnych, którzy przyjeżdżają do pracy,
żyją w przerażających warunkach. Każdego dnia wozi się ich do i z
Dubaju, by budowali nowe supermiasto. Nie mają praw obywatelskich, prawa
pobytu ponad czas wyznaczony w kontrakcie, niemal żadnych współmałżonków
(ani prawa do ślubu czy choćby kohabitacji). Rodziny zdarzają się
rzadko, nie ma oficjalnych związków zawodowych. Przestraszeni „hinduską
bombą demograficzną”, władcy Dubaju wprowadzili skomplikowany system
imigracyjny, w którym pracowników sprowadza się z wielu krajów, by
uniemożliwić powstanie szerszych społeczności. Na Syberii 600 000
chińskich robotników każdego lata przekracza granicę kraju, by podjąć
pracę sezonową na nowo powstałych polach.[121]
Na nowo odsłoniętych terenach pogranicznych będą mieszkali zarówno wolni
ludzie, jak i ci poddani niewolnictwu. Co więcej, pogarszające się
warunki w wielu częściach ocieplającej się planety, a także obietnica
twardej waluty sprawią, że wiele osób dobrowolnie podejmie taki sposób
życia. Czytelnicy o sympatiach anarchosyndykalistycznych mogą zauważyć,
jak bardzo ta sytuacja przypomina górnicze i leśnicze obozy, stanowiące
pole walki związku IWW (Industrial Workers of the World, Robotnicy
Przemysłowi Świata). IWW była jedyną organizacją robotniczą, której w
XX-wiecznej Ameryce udało się połączyć zróżnicowany narodowościowo
„lumpenproletariat”. Na Nowej Północy, przy różnicach kulturowych i
braku oparcia w formalnych związkach zawodowych czy innych formach
organizacji, powstać może nieformalny syndykalizm, może nawet
zorientowany anarchistycznie.
Podobieństwa pomiędzy starymi a nowymi pograniczami dobrze objaśnił
klimatolog Lawrence C. Smith.
Możemy myśleć o Nowej Północy podobnie jak o Ameryce w 1803, tuż po
Zakupie Luizjany.[122] Charakteryzowały ją duże miasta utrzymywane
dzięki imigrantom, a także olbrzymie niezamieszkałe tereny pograniczne,
leżące z dala od ośrodków miejskich. Podobnie jak obecnie na Arktyce, na
terenach pustynnych panowały nieprzyjazne warunki, a równowagę
ekologiczną tych miejsc łatwo było zaburzyć. Miała duże zasoby metali i
surowców kopalnych. Ponadto, nie była jedynie pustą przestrzenią – przez
tysiąclecia stanowiła miejsce zamieszkania dla rdzennej ludności.[123]
Choć obecnie stopnia, jaki osiągnie cywilizacyjna ekspansja na „Nowej
Północy”, podobnie jak zmian klimatycznych, nie da się precyzyjnie
określić, ogólna tendencja jest jasna. W niektórych przypadkach można
się jej skutecznie sprzeciwić. W innych duma osadnictwa zwyczajnie
zawiedzie. Niemniej jednak, w wielu miejscach sama ekspansja przyniesie
szanse dla osób, które osiedlą się na odsłoniętych terenach bądź na
starych, ale cieplejszych, ziemiach białozora.
** 7. Centralizacja populacji i nowe większości miejskie
*** Oczekiwana długość życia i oczekiwania wobec „nowoczesnego życia”
W roku 2008 ludzkość przekroczyła istotną granicę – większość populacji
żyje w miastach, i w konsekwencji mniejszość w terenach pozamiejskich.
Nie podejmuję się nawet, by określić, co przyniesie ze sobą rozwój
miast, oprócz degradacji środowiska.[124]
Możliwe, że będą to lśniące szklane budynki jak z filmów s-f, cuchnące
wody współczesnego Makoko[125] czy zagarnięte przez dżunglę pozostałości
porzuconych miast Majów. Obecnie najbardziej realnym skutkiem wydaje się
urzeczywistnienie wszystkich tych opcji, a także innych. Podejrzewa się,
że nikt tak naprawdę nie zna obecnego stanu terenów miejskich, nie
wspominając o ich przyszłości. Cytując Mike’a Davisa:
Olbrzymie miasta – takie o istotnym w skali światowej, nie tylko
lokalnej, wpływie na środowisko – stanowią najbardziej dramatyczny
wytwór działalności człowieka w naszej epoce. Przypuszczalnie to one
wymagają jak najszybszej i możliwie najbardziej kompletnej analizy przez
naukowców; tak się jednak nie dzieje. Więcej wiemy o systemach
naturalnych lasów deszczowych niż miast.[126]
Tempo zmian jest zatrważające. Popatrzmy na przykład na megamiasta,
czyli miasta liczące co najmniej 10 mln mieszkańców. W 1900 roku ich nie
było, w połowie lat 70. istniały już trzy, a od tego czasu do roku 2007
ich liczba wzrosła do dziewiętnastu. Szacuje się, że w 2025 ich liczba
zwiększy się do 27. Oznacza to wzrost od 3 do 27 w ciągu 50 lat. Patrząc
od wczesnych lat 90., ludność miast w (szybko) „rozwijających się
krajach” rosła średnio w tempie trzech milionów tygodniowo.[127] Można o
tym myśleć jak o powstaniu nowego miasta wielkości Bristolu, Bratysławy
lub Oaklandu *każdego* dnia.[128] Obecnie można się spodziewać, że
liczba mieszkańców miast będzie nadal wzrastać, jako że ludzie pod
wpływem obecnych warunków życiowych porzucają rolnictwo na rzecz
wolności i niewoli metropolii.
Podczas gdy przepaść między najbardziej zamożnymi i najbiedniejszymi
krajami świata powiększa się, według statystyk ONZ-etu sposób życia
większości populacji zmienił się dramatycznie. Niestety, podejście
aktywistów w „rozwiniętych” krajach nie zmieniło się pod wpływem tych
przemian społecznych. Jak zauważył Hans Rosling, często dzielimy świat
na:
(…) „nas” i „ich”. „My” to zachód, a „oni” to kraje trzeciego świata. –
„Co rozumiesz przez «zachód»?” – zapytałem. „Cóż, to długie życie i mała
rodzina, a kraje trzeciego świata to krótkie życie i duża rodzina”.[129]
Tak uproszczony obraz nie uwzględniał ani różnic kulturowych czy
regionalnych, ani podziału klasowego. Miał jednak w sobie trochę prawdy
– do niedawna. Zmiany oczekiwanej długości życia i wielkości rodziny na
całym świecie to jedne z najbardziej narzucających się obserwacji. Inne
to np. zmiany stanu zdrowia ludności (zarówno dobre, jak i złe)[130],
socjalizacji dzieci, a także rosnący poziom utowarowienia relacji
społecznych. Jednak nawet w czasach, gdy tyle samo ludzi ginie w
wypadkach drogowych, co z powodu malarii, stary obraz świata nadal
funkcjonuje.[131]
Konkretne zmiany społeczne (np. wydłużenie średniej długości życia) w
połączeniu z mitem (nie)amerykańskiego snu, który podtrzymują media,
mogą przynieść nierealne oczekiwania co do warunków życiowych. Dotyczy
to szczególnie osób w rosnących miastach. Tego rodzaju nadzieje
zachęcają do asymilacji i podporządkowania się władzy, pomimo frustracji
wywołanej ścieraniem się interesów klasowych i niezdolnością „systemu”
do dostarczenia obiecanych dóbr. Jeśli chodzi o dobre strony zmian
społecznych, wielu ludzi będzie przynajmniej żyć dłużej i doświadczać
miłości, ale jednocześnie również destabilizacji społecznej i rosnących
nierówności klasowych.
*** Oddalające się światy
Niektórzy, patrząc na skutki tych tendencji na Zachodzie[132], wierzą,
że doprowadzą one do wyrównania poziomów życia w skali światowej. Ci
ludzie myliliby się nawet gdyby pominąć wpływ zmian klimatycznych,
niedobory zasobów itp. Zacznijmy od tego, że nawet przy założeniu
spełnienia się tych trendów, wg niektórych prognoz w połowie stulecia
populacja wiejska będzie liczyć ok. 3 mld osób.[133] Wiele społeczności
rolniczych, a także wiele osób w miastach będzie żyło w warunkach
stagnacji ekonomicznej, w społecznościach podobnych do dzisiejszych
krajów „dolnego miliarda”.[134]
Ponadto, można się spodziewać, że większość „najbardziej odstających od
reszty” krajów stanowić będą te, które uważa się za upadłe państwa.
Wątpliwe, by te kraje mogły „rozwinąć się”, do czego przyczynia się
wzrost (czy raczej powrót) Chin i Indii jako nowych światowych
potęg.[135] Jak już zauważyliśmy[136], obecność tych „wielkich wysp
chaosu”[137] przynosi zarówno szanse, jak i zagrożenia – przynajmniej z
mojego anarchistycznego punktu widzenia. Wydaje się prawdopodobne, że
zamiast wyrównywania się poziomu życia między krajami, wzrost
nierówności spowoduje głębokie podziały społeczne – zarówno pomiędzy
narodami, jak i wewnątrz nich.
Co więcej, możemy mieć do czynienia z zaskakującymi przypadkami
odwrócenia tych trendów, na przykład w służbie zdrowia. Spójrzmy choćby
na nieprzewidzianą epidemię AIDS w Afryce czy drastyczny wzrost
śmiertelności mężczyzn w Rosji w latach 90. Wśród specjalistów
medycznych oraz Megamiasta i systemem produkcji żywności są uważane,
zresztą niebezpodstawnie, przez specjalistów ochrony zdrowia za idealne
warunki do rozwoju epidemii, które mogą nie mieć precedensu co do liczby
ofiar.
Użytecznie (chociaż uproszczonym i przez to fałszywym) byłoby zakończyć
ten rozdział stwierdzeniem, że wielu mieszkańców krajów rozwiniętych
niedoszacowuje skali uprzemysłowienia w krajach Trzeciego Świata.
Jednocześnie wielu mieszkańców krajów globalnego Południa widzi swoją
przyszłość jako bardziej stabilną i szczęśliwszą niż może się ona
okazać. Wreszcie, mieszkańcy krajów na samym dnie (z punktu widzenia
ekonomii), w nieodległej przyszłości będą żyć w podobnych warunkach, jak
dziś, choć ich otoczenie stanie się trochę bardziej nieprzyjazne.
Najbardziej precyzyjna konkluzja to taka, że tendencja do wyrównywania
warunków życiowych utrzyma się (na tę chwilę i oczywiście nie wszędzie).
Ten trend jednak nie ma jednak określonego celu i jego realizacja może
być burzliwa. Duży udział może mieć tu rywalizacja między siłami
wpływów. Wspomniane w tym rozdziale tendencje zbliżają większość (ale
absolutnie nie całość) ludzkości, niosą jednak ze sobą nieograniczone
podziały. Cytując jak zwykle pogodnie słowa Narodowego Zarządu Wywiadu
Stanów Zjednoczonych, nie tylko kreując równość, „(…) Obecne tendencje
zdają się zmierzać w kierunku potencjalnie znacznie bardziej
podzielonego i skłóconego świata”.[138]
*** Przetrwanie w slumsach
Pomimo że różne obszary zamieszkane przez człowieka są siłą rzeczy
zróżnicowane, we wszystkich metropoliach występują slumsy. Obecnie
mieszka w nich prawie miliard ludzi. Szacuje się, że ta liczba dwóch
miliardów w ciągu dwóch dekad i do trzech miliardów do 2050. Stąd
wynika, że jedna trzecia ludzkości.[139] będzie wówczas żyć na terenach
bez formalnego zagospodarowania. W budach, namiotach, kamienicach,
pośród blachy falistej i śmieci. Już teraz w wielu krajach w populacjach
miejskich przeważają mieszkańcy slumsów. 99,4% w Etiopii i Czadzie,
98,5% w Afganistanie i 92% w Nepalu. Bombaj jest światową stolicą
slumsów z 10–12 milionami skłotersów i mieszkańców kamienic. Zaraz za
nim są Meksyk i Dhaka, po 9–10 milionów, następnie Lagos, Kair,
Kinszasa-Brazaville, Sao Paulo, Szanghaj i Delhi; w każdy mieszka od 6
do 8 milionów.[140]
Za pierwszym razem, gdy spałem w dzielnicy skłoterskiej w kraju
trzeciego świata, czułem się zaskakująco swojsko. Jestem pewien, że
każdy, kto mieszkał w skłocie globalnej północy, czułby się w takim
miejscu jak u siebie. Prowizoryczne instalacje, atmosfera braterstwa,
brud, wszechobecne psy. Jeśli żółta litera M stanowi symbol
korporacyjnej globalizacji, to o szałasach zbudowane z wyblakłych,
niebieskich plandek i palet można myśleć jak o znaku takim samym na
całym świecie – tym razem oznajmiającym, że wkraczasz w świat
skłotersów. Na to, że jesteś w kraju trzeciego świata, może wskazywać
widok kur tuż gdy się obudzisz. Muszę jednak przyznać, że zdarzyło mi
się to też w południowym Londynie… Rodzina, która mnie gościła, była
cudowna, a alejki wokół były tak przepełnione energią, kreatywności, a
także wolą życia, że naprawdę *czułem*, jakbym znalazł się w Tymczasowej
Strefie Autonomicznej.
Wiele z tego, czego doświadczyłem w tej społeczności sprawiło, że
poczułem się dziwnie dumny z bycia człowiekiem. Jednakże ci z nas,
którzy wywodzą rozwiązania z idei autonomii, nieformalnych relacji,
samopomocy i zmagań klasowych mogą dostrzegać w slumsach jedynie to, co
chcą zobaczyć. Mimo że wszystkie te idee mają zastosowanie, podziały
klasowe występują również w slumsach, a klasowa opresja pogłębia się też
i tu. Przykładowo, w slumsach czy nawet na skłocie, zdarza się spotkać
landlordów. Podziały zaczynają się często na poziomie miejsc takich jak
pokoje czy dachy, które są wynajmowane przez starszych mieszkańców nowo
przybyłym. Jak zauważa Mike Davis (w swojej charakterystycznie
wspaniałej i szczerze, niepokojącej książce pt. „Planeta Slumsów”): „To
zasada, wedle której biedni ludzie miast mogą czerpać zysk ze swojego
kapitału (formalnego lub nie), często bazując na wyzysku biedniejszych
od siebie”.[141] Inni, zaczynając od gangsterów, przez deweloperów, do
polityków, junt i klasy średniej, włączają się w te relacje. Na przykład
w slumsach Nairobi zaleganie choćby o dzień z czynszem dla wielu oznacza
mierzenie się z terrorem ze strony landlordów i ich stronników, którzy
przychodzą po ich skromny dobytek bądź by pozbyć się ich z mieszkania
lub nawet gorzej. Tacy gospodarze są określani przez Kenijczyków jako
„Wabenzi” – ci, którzy mają wystarczająco dużo pieniędzy, żeby kupić
Mercedesa.[142]
Gdzie mieszka większość miejska, co robi, gdzie pracuje i gdzie zmierza?
Odpowiedzi na te pytania są, rzecz jasna, niezwykle zróżnicowane i nie
będę udawać, że jestem w stanie na nie odpowiedzieć. Powiem za to, że
wielu z mieszkańców slumsów może być postrzeganych i widzi siebie jako w
stanie przejściowym. Przejścia ze wsi do miasta. Od uchodźcy do
pracownika. Od wywłaszczonego do posiadającego. Ze slumsów dokądś.
Ta historia jest równie stara, co kapitalizm. Chłopi/pracownicy wiejscy
są pozbawiani miejsca do życia i kończą w miejskich slumsach. Na
zachodzie, historia zna historie ciągłego terroru, które w końcu
przyniosły światu robotnika przemysłowego[143] – najpierw jednak miało
miejsce niemal sto lat różnych zrywów rewolucyjnych, które narodziły się
we Francji w 1848 roku, a miały swój kres w Hiszpanii w 1938. Klasa
uczestnicząca w tych zrywach miała charakter przejściowy, nieco podobny
do dzisiejszej, która w procesie tworzenia się proletariatu żyła w
„społeczności ani przemysłowej, ani wiejskiej, ale w silnym, niemal
elektryzującym wpływie obu”.[144] Wprawdzie ta opowieść o ewolucji
klasowej w czasach wczesnego kapitalizmu jest z grubsza słuszna,
historie odgrywające się dziś nie mają scenariusza i nie należy
zakładać, że skończą się tak samo.
Podczas gdy wielu mieszkańców slumsów żyje lub będzie żyć w warunkach
niewolnictwa płacowego, wielu innych żyje w tak zwanej gospodarce
„nieformalnej” – sektorze, który w niektórych miastach jest znacznie
liczniejszy niż oficjalna gospodarka. Można tu dostrzec potencjał do
powstawania klas liczących olbrzymie liczy ludzi, którzy *nigdzie się
nie wybierają* i wydają się – jako pracownicy najemni – stanowić
nadwyżkę względem zapotrzebowań kapitalizmu. „Proletariat bez fabryk,
pracowni i pracy, a także bez szefów, w bałaganie osobliwych zadań,
tonący w przetrwaniu i prowadzący żywot niczym ścieżkę między
rozżarzonym węglem”[145]
Przez brak urządzeń sanitarnych, dopływu i odpływu, niedobór wody i
rozprzestrzenianie się chorób stanowią jedne z najbardziej dotkliwych
problemów, które napotykają mieszkańcy slumsów. Rozprzestrzenianie się
chorób i niedobór wody, wynikające z braku infrastruktury sanitarnej, to
jedne z najpoważniejszych problemów, z którymi muszą się mierzyć
mieszkańcy slumsów. Nawet przed wystąpieniem olbrzymich zmian
klimatycznych liczba katastrof w obszarach miejskich wzrastała szybko i
brała się głównie z burz i powodzi.[146] Ponieważ wiele z terenów, na
których znajdują się slumsy, nie ma systemów odprowadzania wody czy też
znajduje się na terenach zagrożonych, wiele z tych terenów zostanie
zniszczonych przez wodę. Mimo że społeczności mieszkające w slumsach są
niezwykle zdolne do odbudowy w ekstremalnych warunkach, możemy przyjąć,
nadejście olbrzymich powodzi spotęguje kryzysy społeczne i
niestabilność.
*** Starzy bogowie i nowe raje
Z pobytu w wyżej wspomnianej dzielnicy skłoterskiej najmniej przyjemnie
zapamiętałem udział w niedzielnej mszy. Mimo że udało mi się wymigać od
paru wcześniejszych, tym razem nie było ucieczki. Sam kościół był
największym budynkiem w okolicy i w dużym stopniu zbudowano go ze złomu.
Ludzie, z którymi spędzałem czas, oddawali się religijnemu
irracjonalizmowi, odprawiali idiotyczne rytuały i poddawali się
autorytetowi kaznodziei, boga i pisma. Był to naprawdę przykry widok.
Kościół otrzymał kilka kaset z hymnami od parafii zielonoświątkowców w
USA i tak oto przysłuchiwałem się setkom skłotersów, którzy śpiewali
amerykańskie pieśni udając amerykański akcent, mimo że angielski nie był
ich ojczystym językiem. W stolicy kraju, w którym się znajdowałem,
księgarniami zarządzał kościół. Nie sposób było dostać książkę, która
choćby wspominałaby o ewolucji, nie mówiąc nawet o rewolucji
anarchistycznej. Trudno dostrzec nam, ludziom z bardziej świeckich
krajów, jak dalece religijność przeplata się z uprzemysłowieniem w
krajach globalnego południa. U mieszkańców tych obszarów, przynajmniej
wśród uboższych, obydwa te elementy wzajemnie się napędzają.
O radykalizmie można często myśleć jako pewnej formie religii. Niemniej
jednak, w slumsach i ogólnie wśród niezamożnych, starzy bogowie
odgrywają coraz większą. Choć niektóre sekty są łagodne, a niektóre
bardziej bojowe, łączy je wszystkie brak realizmu, co utrudnia uciskanym
odnaleźć się w tych chaotycznych czasach. Religia była już szerzej
krytykowana przez innych[147], nie będę więc sam się tym zajmował. Warto
jednak zauważyć następującą różnicę. Wewnątrzklasowymi „konkurentami”
zachodnich anarchistów są zwykle zorganizowane grupy polityczne,
natomiast w krajach trzeciego świata bywa, że opozycję dla nich stanowią
teokraci, których siła zresztą wzrasta. Mam oczywiście na myśli miejsca,
gdzie anarchiści w ogóle są; takich miejsc jest nadal niewiele, choć
wciąż ich przybywa. Religijny autorytaryzm za to zdaje się przekonywać
coraz więcej osób. Ogólnie rzecz biorąc, im większy niepokój w
społeczeństwie, tym łatwiej pozyskać wyznawców.[148] W rozdziale
[[#ch:africanroads][6]] rozważaliśmy wzrost niepaństwowej pomocy
społecznej. Ten proces stanowi odpowiedź na wycofywanie się rządów ze
swoich obietnic – krok, którego przyczyną bywają zmiany strukturalne
etc. Wskazałem możliwości dla ruchów wolnościowych, które powstają wśród
cierpienia wywołanego przez takie zmiany. Niestety, w slumsach od
Kinszasy do Gazy to autorytety religijne wykorzystują te możliwości, by
skupić władzę w co najwyżej kilku ośrodkach. Sposobem, by to osiągnąć,
jest zapewnienie obywatelom opieki zdrowotnej i społecznej, któremu
często towarzyszy wzrost uzbrojenia. Przerażające, że wysiłki lewicy
jedynie przetarły drogę rządom teokratów i millenarystów [zwolenników
poglądu, że zbliża się tysiącletni czas królestwa bożego na ziemi]
pośród slumsów i „wielkich wysp chaosu”.
Podczas gdy biedni żyją w opłakanych warunkach, dając sobie nadzieję
przez wiarę w Milenium czy życie pozagrobowe, elity i klasa średnia
przenoszą się do strzeżonych, luksusowych rajów wzorowanych na
grodzonych przedmieściach miast w Stanach Zjednoczonych. Jak twierdzi
Mike Davis, budują oni (czy raczej są dla nich budowane) kolonie niczym
z Łowcy Androidów, z dala od chaotycznego i niebezpiecznego świata ludzi
niezamożnych. Chociaż niektóre z tych kolonii są odległe od obszarów
zamieszkanych przez uboższych, w wielu przypadkach ci drudzy są na
wyciągnięcie ręki. Tak jak miało to miejsce w RPA czasów apartheidu (czy
też dzisiejszym RPA, na dobrą sprawę), te raje potrzebują pracowników –
osób sprzątających, ogrodników, kierowców i ochroniarzy. Wielu z nich
żyje w przerażających warunkach w okolicznych osiedlach. Mimo
monitoringu, taki układ nie zawsze jest tak bezpieczny, jak się wydaje.
Mogliby to potwierdzić na przykład otruci oligarchowie na Haiti.[149]
W tak podzielonym świecie, i w szczególności tak podzielonych miastach,
zawsze będą miały miejsce powstania i różnego rodzaju konflikty.
Strategowie wojskowi od dziesiątek lat przewidują powstania i wojny
partyzanckie w coraz ludniejszych miastach. W pewnym stopniu widzimy je
już obecnie; mają one taki charakter, jak np. walki w dzielnicy Sadr w
Bagdadzie. Nierówności majątkowe o niespotykanej dotychczas skali,
ubóstwo, zatłoczenie, wzrost znaczenia gangów i grup milenarystycznych
tworzą silnie oddziałującą kombinację. Cytując raporty think tanku armii
USA:
Jedne z charakterystycznych cech tak zwanych „miast światowych”… to
silna ekonomiczna i społeczna polaryzacja ludności, a także niezwykle
intensywna segregacja przestrzenna [ze względu na poziom zamożności,
rasę etc.]. Takie warunki prowadzą do powstawania różnego rodzaju ruchów
antyrządowych. Anarchiści, przestępcy, wywłaszczeni, zagraniczni
intruzi, cyniczni oportuniści, szaleńcy, rewolucjoniści, przywódcy
związków pracowniczych, nacjonaliści etniczni… i inni – wszyscy z nich
mogą zawierać dogodne sobie sojusze. Zdolni są także popełniać akty
przemocy oraz rozpowszechniać idee, które prowokują do takich działań…
Analizy skupiające się na pojedynczych aktach przemocy – rozpatrujące
napięcia etniczne, mafie czy grupy rewolucyjne jako odizolowane od
szerszego kontekstu – nie doceniają siły zakłóceń, które mogą wywołać te
grupy, gdy się zbiegną. Problemem, z którym przyjdzie nam się zmierzyć,
będą nie tyle pojedynczy żołnierze, co całe bataliony.[150]
Armie, a także uzbrojone siły policyjne, walczą i jednocześnie
przygotowują się do konfliktów w nowych, nieznanych miejskich dżunglach.
Rzecz jasna, gdyby miasta przynosiły rządom jedynie problemy, nie
opłacałoby się zlecać ich rozbudowywania. Państwa mają swoje powody, by
skupiać swoich obywateli w kilku ośrodkach. Najsławniejszy przykład
próby zmilitaryzowanej urbanizacji w dzisiejszych czasach stanowi
działalność armii Stanów Zjednoczonych w Wietnamie. Ich porażka nie
powinna odwracać uwagi od jednego z celów wojny, jakim było “wysuszenie
morza” i tym samym odsłonięcie Wietkongu. Przykładów tego, jak tworzenie
slumsów zniechęca ich mieszkańców do powstania, jest wiele. Cytując
Charlesa Onyango-Obbo:
W przypadku Kenii slumsy, pomimo wszystkich swoich zagrożeń, są tak
naprawdę siłą stabilizującą. Presja społeczna, wywołana przez
kolonizację i związane z nią wywłaszczenia na ogromną skalę, trwała
również po odzyskaniu niepodległości i została częściowo zaabsorbowana
przez slumsy Nairobi (…). Gdyby nie one, najprawdopodobniej doszłoby do
drugiego powstania Mau Mau.[151]
*** Chwasty na łonie miast
Pomimo roli, jaką odgrywają w procesie udomowienia, w miastach, tak samo
jak wszędzie indziej, istnieją dzikie możliwości. Rola miast jako terenu
poddanemu w całości władzy jest uproszczonym złudzeniem, nawet jeśli
popierają ją brutalne fakty. Żadne miejsce nie jest w pełni
cywilizowane. Zacznijmy od następującego przypadku. Teoretyk wojskowy
armii Stanów Zjednoczonych cytowany wyżej powiedział również:
„(…) środowisko miejskie oferuje jednostce anonimowość, która z kolei
może być szeroko wykorzystywana przez anarchistów”.[152] W ciągu
ostatnich dwudziestu lat w wielu „miastach światowych” uformowała się
„trzecia fala” anarchistów: w Manili, Dżakarcie, Meksyku, Lagosie,
Seulu, Buenos Aires, Stambule, Delhi i w wielu innych, zwłaszcza w
Ameryce Łacińskiej. Wygląda na to, że obserwujemy ponowny rozkwit
różnorodnego, międzynarodowego anarchizmu w takiej samej formie, co sto
lat temu.[153] Jest to część globalizacji, co nie powinno dziwić, jeśli
weźmie się pod uwagę, że nasiona ruchu anarchistycznego są przenoszone
po świecie na wietrze kapitalizmu i wzrastają najlepiej na naruszonej
ziemi, jak chwasty. Według Richarda Mabeya, cywilizacja dzieli życie na:
(…) dwa abstrakcyjne, odrębne obozy: istoty, które są przetrzymywane,
gospodarowane i hodowane dla pożytku ludzi oraz te, które są „dzikie” i
w dalszym ciągu żyją na swoich terytoriach, w większym lub mniejszym
stopniu na swoich warunkach. Chwasty pojawiają się, gdy łamie się ten
uporządkowany podział. Dzikość nieproszona wkrada się do królestwa
cywilizacji, a to, co udomowione wymyka się i buntuje.[154]
Wcześniej obserwowaliśmy różne anarchie, które w dalszym ciągu, choć nie
bez przeszkód, żyją „na swoich terytoriach i – w większym lub mniejszym
stopniu – na swoich warunkach”. Mimo tego, że większość z nas od chwili
narodzin jest „przetrzymywana, gospodarowana i hodowana” dla pożytku
innych, często pojawiają się możliwości ucieczki. W chodniku istnieją
pęknięcia, które możemy dodatkowo rozsadzić od środka, wraz z własnym
wzrostem. W większości miejsc nie mamy większych szans, by całkowicie
pozbyć się betonu, ale możemy przynajmniej stworzyć więcej przestrzeni w
której możemy wspólnie rosnąć.
W pewnym sensie chwasty są „po drugiej stronie barykady”: rosną
przeciwstawiając się miastu, ale jednocześnie stanowią część jego
ekosystemu. Głupio byłoby myśleć o nich w nie uwzględniając szerszej
społeczności, wewnątrz której występują i z którą współoddziałują. To
samo można powiedzieć o tych z nas z ambicjami do dzikości – jako
miejscy anarchiści jesteśmy świadomie „tymi innymi”, ale w tym samym
czasie jesteśmy wpleceni w większy ekosystem – zarówno ludzki, jak i
szerzej rozumiany. Anarchiści na całym świecie tworzą swoje własne
kontrkultury, jednocześnie biorąc udział w większych, społecznych i
ekonomicznych zmaganiach, między i ramię w ramię ze strajkującymi
robotnikami, rdzennymi mieszkańcami, organizacjami feministycznymi,
migrantami, społecznościami slumsów i innymi, niezliczonymi grupami.
Wystarczy jednak spojrzeć na represje, z którymi spotykają się
anarchiści w Chile i innych miejscach żeby uświadomić sobie jak
niebezpieczne jest bycie „trawą rosnącą w szczelinach” – w każdej chwili
można być potraktowanym herbicydem. Praktyczna międzynarodowa
solidarność bywa pomocna, ale to żywotność roślin i otaczające
środowisko decyduje o tym, czy przetrwają. Jeśli, jak obawiają się
teoretycy wyższych sfer, szybko rosnące, w dużym stopniu niezaplanowane
miasta globalnego południa stanowią żyzny grunt dla wzrostu anarchii,
wiek megamiast okaże się bardzo interesujący. Jakie rebelie nas czekają?
Jakie ideologie powstaną? Co będziemy odczuwać i jak zmieni się nasze
postrzeganie ludzkości wskutek utraty więzi ze swoim terenem? Czy
wszystkie te miasta doczekają końca wieku, czy ich rozkwit okaże się
jedynie stanem przejściowym?
„Niech wiecznie będzie, wilgoć, dzikość wilcza, wicie się, wibrowanie
ziół, gdy wir je zwilża”.[155] Spojrzeliśmy z grubsza na wzrastające się
miejskie monokultury, ale co można powiedzieć o ich przeciwieństwie –
osaczonej, bioróżnorodnej dziczy? Jak wpłyną na nie zmiana klimatu,
konflikty, wzrost i upadek cywilizacji? Co my, chwasty, możemy zrobić w
obronie dzikości?
** 8. Ochrona wśród zmian
*** Czas apokalips
Dopóki społeczeństwo klasowe istnieje, wojna z dziką przyrodą będzie się
toczyć – te sprawy są sobie tożsame. Idealną odpowiedzią na pytanie
zadane pod koniec poprzedniego rozdziału, „Co my, chwasty, możemy zrobić
w obronie dzikości?” byłoby: wracać do dzikości i wprowadzać dzikość
tam, gdzie jesteśmy, aż sztuczne podziały cywilizacji zarosną. Mówię
„idealną”, bo z powodów zarówno wspomnianych wcześniej, jak i
pominiętych w tej książce, w większości miejsc transcendencja
ekologiczna jest mało prawdopodobna.
Lecz jeśli milenium to mit, apokalipsy wydają się coraz bardziej
prawdopodobne. Wiele osób ze zrozumiałych powodów obawia się, że lasy
deszczowe mogą wymrzeć z powodu susz wywołanych przez zmianę
klimatu.[156] Faktem jest jednak, że większa część lasów deszczowych
jest już teraz wycinana i wypalana na potrzeby rolnictwa – główny powód,
dla którego niszczone są lasy deszczowe. Tereny uprawne zastąpiły dzikie
obszary na około 40% lądu,[157] a dla zwierząt, owadów, ludzi i dzikich
roślin (które zostały zastąpione przez rośliny uprawne) apokalipsa już
nadeszła. Dodajmy do tego ogólne wykorzystywanie ekosystemów i
plądrowanie dziczy w ze zwierząt, pni drzew, wody, minerałów i
wszystkiego, co może zostać „zasobem naturalnym”. Wówczas okazuje się,
że cywilizacja przemysłowa stale podejmuje ślepe, niezwykle szkodliwe
próby przejęcia kontroli nad biosferą. Stanowiąc część tego procesu,
antropogeniczna zmiana klimatu najprawdopodobniej zwiększy skalę
zniszczeń. „Niszczenie środowiska zawiera w sobie jego fragmentację,
czynnik szczególnie problematyczny w kontekście zmiany klimatu. Problem
obcych, inwazyjnych gatunków, uprzywilejowanych przez nienaturalne
zakłócenia, wzrośnie gdy doda się zmianę klimatu (…) jej wpływ na ten
podzielony świat może być olbrzymi”.[158]
Jak bardzo? Tego nie wie nikt, choć wielu stara się dowiedzieć.[159]
Mimo że brak pewności co do szczegółów, większość specjalistów od
ochrony przyrody zgadza się, że „jeśli szybko nie podejmiemy działań,
szóste w historii masowe wymieranie jest pewne. Przyczyną jest zanikanie
naturalnych habitatów, a także zmian przyrodniczej dynamiki biorących
się z odmiennego klimatu”.[160] Niektórzy idą nawet dalej. Jak zauważa
Stephen M. Meyer w książce „The End of the Wild”, gatunki już teraz
wymierają w tempie 3000 rocznie. Tempo to ma szybko rosnąć. Sytuacja
jest naprawdę zatrważająca.
W ciągu kolejnego stulecia nawet połowa wszystkich organizmów,
reprezentująca ćwierć zasobów genetycznych naszej planety, przestanie
odgrywać swoją rolę w ekosystemie lub nawet zniknie całkowicie (…). Ani
krajowe czy międzynarodowe prawa, biorezerwy, lokalne plany
zrównoważonego rozwoju czy nawet fantazje o „dzikich światach”, nic nie
jest w stanie zawrócić nas z drogi, na której jesteśmy. Ścieżka dla
ewolucji jest wyznaczona na następnych kilka milionów lat. W tym
znaczeniu wyścig z kryzysem wymierania, walka o zachowanie kompozycji,
struktur i organizacji bioróżnorodności w znanej nam formie, jest już
skończony, przegraliśmy.[161]
Nie wiem jak ty, ale gdy pierwszy raz przeczytałem to ostatnie zdanie,
przeżyłem szok. Uważam, że warto je przeczytać wielokrotnie: „wyścig z
kryzysem wymierania, walka o zachowanie kompozycji, struktur i
organizacji bioróżnorodności w takiej formie, jaka istnieje dzisiaj,
jest już skończony, przegraliśmy”. Uproszczone stanowisko Mayera jest
takie, że w antropocenie, *nieudomowione* gatunki zostały podzielone na
Chwasty i Relikty, a wiele Reliktów szybko staje się, w najlepszym
przypadku, Duchami.
Chwasty „prosperują w stale zakłócanym, zdominowanym przez człowieka
środowisku” podczas gdy Relikty żyją „na marginesie; zarówno ich liczba,
jak i obszar występowania stale się zmniejszają (…) Relikty nie radzą
sobie w środowisku zdominowanym przez człowieka, czyli w tym momencie
niemalże na całej planecie”. Meyer twierdzi, że „aby przetrwać poza
ogrodami zoologicznymi, Relikty wymagają stałej opieki z naszej strony”.
Te spośród Reliktów, które takiej opieki nie otrzymują, a także spora
część pomimo otrzymywania opieki nawet jeśli nie wyginie, to stanie się
Duchami. Te gatunki to „organizmy, które nie przetrwają na planecie
zamieszkanej przez miliardy ludzi ze względu na swoje zdolności
dostosowania się i ludzkie wybory. Nazywam je Duchami, ponieważ mimo, że
wydają się wszechobecne dzisiaj i mogą wprawdzie przetrwać przez
dziesięciolecia, ich wymarcie jest nieuniknione, może poza kilkoma
osobnikami zachowanymi w zoo lub archiwach DNA w laboratoryjnych
próbkach”.[162]
Wiele gatunków zwierząt i roślin, o których myślimy dziś, że mają się
dobrze, to w rzeczywistości Relikty lub Duchy. Tę pozorną sprzeczność da
się wyjaśnić przez to, że utrata gatunków nie zachodzi liniowo. Między
początkiem wymierania i zawalenia się struktur populacji mogą minąć
dziesięciolecia, zwłaszcza gdy mowa o długowiecznych organizmach.
Biologowie zajmujący się ochroną środowiska używają określenia „dług
wymierania”,[163] żeby określić różnicę między pozorem a
rzeczywistością. W ciągu ostatniego wieku zaciągnęliśmy gigantyczny
„dług wymierania”, który spłacimy w ciągu kolejnego stulecia. Gdy
przyjdzie na to czas, liczba roślin i zwierząt będzie maleć z zawrotną
szybkością.[164]
*** „Conservation is our government”
Jakie strategie ochrony bioróżnorodności, dzikiej przyrody, a także
usług ekosystemowych [wkład ekosystemów w dobrobyt człowieka] stosują
ekolodzy w obliczu zmiany klimatu? Główna propozycja to tworzenie
rezerwatów,[165] ale o zwiększonej ochronie ich otoczenia, przy
jednoczesnym monitorowaniu zmian i zwiększonej kontroli ludzkiej
interwencji w środowisko. Rzecz jasna, oznakowanie terenu nie wystarcza,
by był on chroniony; w obliczu wzrostu liczby ludności stanowi to niemal
formę reklamy. Jak opisuje to Meyer, „rezerwaty stały się ulubionymi
terenami łowieckimi kłusowników i handlarzy dziczyzną: to w końcu
miejsce, w którym są zwierzęta”.[166] Mimo że drapieżnictwo polega
głównie na zabijaniu dzikich zwierząt przez ludzi, w niektórych
przypadkach ten międzygatunkowy konflikt zostaje odwrócony. „W Bombaju
mieszkańcy slumsów wkraczają tak daleko na obszar parku narodowego
Sanjay Gandhi, że często zostają zabijani i pożerani przez lamparty
(dziesięciu w samym lipcu 2004): raz wściekły kot zaatakował nawet
autobus”.[167]
Tak głęboko zakorzeniony podział jak „cywilizowany człowiek kontra dzika
natura” próbowano pokonać poprzez ochronę środowiska za pomocą projektów
rozwojowych i ekoturystyki. Te wysiłki przyniosły pewne pozytywne
skutki, choć jest ich niewiele. W większości przypadków doprowadziły
jedynie do monetyzacji istniejących relacji między człowiekiem a ziemią,
wprowadziły urazy, a także wprowadziły kolejną warstwę biurokracji;
jeśli chodzi o ochronę przyrody, ich skutki były znikome.[168] Bardziej
skuteczne, chociaż trudno mi to przyznać, jest grodzenie terenów na dużą
skalę, czasem połączone z eksmisją[169] ludzi mieszkających tam, a
następnie ciągłe patrolowanie rezerwatu. Pomijając kwestie etyczne,
„model Yellowstone” zdaje się coraz mniej możliwy do zrealizowania bez
dopływu środków, zwiększonej militaryzacji i zwiększenia powierzchni
chronionych terenów. Żadna z tych rzeczy nie wydaje się szczególnie
prawdopodobna dla dużej części świata.
Obie z wielkich idei ochrony środowiska – parki i projekty typu
„konserwacja jako rozwój” – są w praktyce formą rządu nad ludźmi, która
zakłada statyczne środowisko zagrożone przez zmienną ludzkość. Na ziemi,
na którą wpływa zmiana klimatu, środowisko samo w sobie podlega zmianom
(działo się to zawsze, ale nie w takim tempie); oczywistą odpowiedzią ze
strony głównego nurtu konserwacji środowiska jest poszerzanie
kontroli/rządów nad systemami ludzkimi *naokoło* rezerwatów oraz
kontroli/rządów nad ekosystemami *wewnątrz* nich. Podsumowując, „systemy
zarządzania najprawdopodobniej będą musiały stać się bardziej
innowacyjne i interwencyjne”.[170]
Już teraz wiemy jak będzie to wyglądać – wystarczy spojrzeć na niezwykle
interwencyjny sposób prowadzenia wielu z brytyjskich rezerwatów.
Bioregion,[171] w którym mieszkam jest – w porównaniu z resztą Europy –
dość bioróżnorodny, ale jest również poddany silnej kontroli, częściowo
przez działaczy na rzecz ochrony. Biorąc pod uwagę jak bardzo podzielone
jest obecnie środowisko naturalne, porzucenie tej kontroli pewnie byłoby
katastrofalne w skutkach.[172] W praktyce, w moim bioregionie podejmuje
się absurdalny wybór między dzikością (samowolą) terenu a
bioróżnorodnością. Z radykalnie ekologicznego puntu widzenia (nie
wspominając o takim, który bierze pod uwagę naturalne rozmieszczenie
fauny i flory), rozwiązanie powinno polegać na wycofaniu się
*zarządzania naturą* przez człowieka na obszarze wystarczająco dużym, by
ekosystemy mogły prawidłowo funkcjonować. W rzeczywistości można jednak
się spodziewać, że większość dzikiej przyrody na świecie zacznie jednak
coraz bardziej przypominać mój bioregion, niż że mój region upodobni się
do dzikiej natury, tak jak wygląda na poziomie świata.
Jeśli chodzi o osoby zarządzające ochroną środowiska, które są w stanie
znieść ciągłe interwencje, możliwe, że czeka je sporo pracy, jednak nie
jest ten typ ochrony, o którym wspominał Aldo Leopold. Nawet jeśli
znacznie zwiększy się kontrola służb ochrony środowiska nad ludzkimi
aktywnościami, a także nad obszarami chronionymi (co wątpliwe), to o ile
nie spowolnimy istotnie zmian klimatu (czego nie spodziewam się w
najbliższym czasie), bioróżnorodność będzie zmieniać się „w sposób,
który w końcu wymknie się spod kontroli”.[173]
Kilka lat temu mój stary przyjaciel i towarzysz powiedział mi z
zauważalnym smutkiem, że ziemia będzie wymagać stałego nadzoru przez
najbliższy tysiąc lat. Zapewne pod niektórymi względami miał rację:
starą sztuczką rządu jest tworzenie problemów, które tylko on potrafi
rozwiązać. Mimo że wątpię w jej skuteczność, nie potępiam tych, którzy
decydują się ją stosować wierząc, że prawa przyrody są równie ważne co
człowieka. Niemniej jednak, istnieją inne możliwości wyboru dla osób,
które nie zdecydują się porzucić wartości związanych z
wolnością/dzikością/anarchią, mimo że ich liczba cały czas maleje.
*** Kontrola szkód
Działanie, działanie jakiegokolwiek rodzaju. Pozwólmy naszym akcjom
wyznaczać dokładne punkty naszej filozofii (…). Z tej planety, z ziemi
wyłoniła się społeczność wojowników, kobiet i mężczyzn, którzy zatknęli
w ziemi swoje włócznie i stają w jej obronie (…). Naszym zadaniem jest
kontrola szkód. — Dave Foreman[174]
Na świecie wciąż są miejsca i ludy, których nie podbiła jeszcze
cywilizacja. W tych miejscach można kreślić granice i dołączać do bitew.
Ekologiczny opór rozsiany po całej planecie był oraz nadal jest
inspirujący i w wielu przypadkach efektywny.
Różni ludzie używają różnych systemów wyznaczania priorytetów, by
wybrać, gdzie zatknąć swoje włócznie. Najpopularniejszym jest
jednocześnie ten najprostszy – dokąd mogą dosięgnąć i które miejsce
kochają? Dla wielu odpowiedź na pytanie jak *i gdzie* bronić dzikości
jest oczywista: lokalne siły destrukcji są jasne, społeczności gotowe,
miejsca do okupowania dostępne, rzeczy do zniszczenia widoczne.
Pozostaje tylko działać.
Pomimo tego, wiele dzikich ekosystemów (i niecywilizowane ludy będące
ich częścią) mają niewielu sojuszników, a wielu potencjalnych wojowników
żyje w miejscach, gdzie niewiele dzikiej przyrody pozostało do obrony,
lub niewielkie są szanse na zwycięstwo. Przy obecnej skali ataku na
Układ Ziemi/Gaję/Matkę Ziemię, niektóre reguły ustalania priorytetów
nakazują skupienie uwagi na konkretnych rejonach.[175] Co więcej, silnie
osobista potrzeba odpowiedzi na zew dziczy przez szukanie przygody,
ucieczki, walczących społeczności i konfliktu często pcha ludzi do
szukania innych terenów. Żeby ułatwić podjęcie takich wyborów zastanówmy
się nad korzyściami, które stają się jasne, gdy przyjmiemy do
wiadomości, że sytuacja jest tak zła na jaką wygląda. Ponieważ
znajdujemy się w dość gównianej sytuacji, przekucie wad w korzyści
wydaje się dość pomocne.
***** Korzyść
— Jest nas mało, lecz problemy są wielkie.
Pierwsza wada, która może być obrócona w korzyść to prosty fakt, że nie
tak wielu ludzi chce oddać się obronie dziczy, niewielu ma poglądy
wolnościowe, a jeszcze mniej ma możliwości podróżowania daleko od domu,
albo nie może inwestować czasu i środków w działania solidarnościowe czy
zbieranie funduszy. Kiedy połączy się to z globalną skalą problemu,
liczbą i różnorodnością walk, oczywista staje się *korzyść*. Problemy
znacznie przewyższają liczebnie tych z nas, którzy życzą sobie zająć się
nimi z naszej perspektywy, w wyniku czego mamy możliwość skupienia się
na tylko tych walkach, które najlepiej oddają naszą etykę. Możemy
porzucić bardziej niejasne sytuacje, w które obfituje ochrona przyrody,
do czasu gdy walki bez znacznych według nas sprzeczności będą
„rozwiązane”. Ta ostatnia sytuacja nie zaistnieje prawdopodobnie nigdy.
***** Korzyść
– Cywilizacja jest ludobójcza i ekobójcza.
Niektóre ludy tubylcze, pchane głęboko zakorzenioną etyką ziemi, ochoczo
bronią bioróżnorodnej, dzikiej społeczności, której są częścią, przed
wtargnięciem cywilizacji. Inne są zmuszone tak postąpić, kiedy państwa
postrzegają je – słusznie lub niesłusznie – jako przeszkody na drodze
postępu albo po prostu chcą zniszczyć ich siedziby, „zasoby naturalne” i
terytoria. Niezależnie od powodu, ludobójcza natura cywilizacji
zapewnia, że opór mniejszościowych społeczności tubylczych, od gór Orisy
do lasów Amazonii, jest często najlepszą formą obrony ekosystemu.
Solidarność i walka po stronie autochtonów w celu obrony dzikości to
często strategia z największą szansą na sukces, która ponadto zwykle nie
wymaga wielu kompromisów, oraz nie jest kontrowersyjna z punktu widzenia
biocentrycznych wolnościowców.
***** Korzyść
– Budżety na ochronę przyrody są w dużej części świata niewielkie.
Przez niewiele ponad 25 lat, siła nabywcza pensji leśnika (posada
wymagająca skończenia studiów) w ugandyjskiej służbie leśnej spadła o
99.6%.[176] Taka sytuacja nie jest nietypowa i umożliwia małym sumom
pieniędzy z zewnątrz wywarcie dużego wpływu – jeśli są odpowiednio
ukierunkowane. Organizacji Sea Shepherd udało się zdobyć wpływy i
wzmocnić ochronę wysp Galapagos przez dostarczanie funduszy, sprzętu
oraz pomocy technicznej załodze tamtejszego Parku Narodowego, którą
dotknęły zarówno nieumyślne zaniedbania, jak i celowe niedofinansowanie
mające ograniczyć szansę na ich interwencję w mafijnych praktykach
przemysłowego rybołówstwa, wspieranego przez państwo.[177] Leśnictwa
wielu najistotniejszych rezerwatów na planecie są często słabo
uzbrojone, a także ponoszą znaczne straty w ludziach, ze znikomym
wsparciem z zewnątrz. W ciągu 10 lat ochrony siedlisk goryli górskich,
158 leśników z Kongo poniosło śmierć, a małe podarunki pieniężne –
wspierając nie tylko rodziny ofiar – niosą pomoc projektom
zrównoważonego rozwoju i społecznościom wokół nich.[178]
***** Korzyść
– Wielu ludzi to rasiści.
Wielu ludzi spoza „zachodu” wierzy, że *wszyscy* będący jego częścią –
zwłaszcza (lecz nie tylko) ci z przywilejem wynikającym z białego koloru
skóry – posiada polityczną/ekonomiczną władzę, której w istocie nie
mają. Ta iluzja (jakkolwiek niefortunna z perspektywy
antyimperialistycznej) może być bardzo użyteczna. Na przykład wizyta
kilkorga ekoanarchistów z Wysp Brytyjskich w więzieniu u Raula Zapatosa,
aktywisty na rzecz konserwacji lasów, będąca częścią solidarnościowej
wyprawy na Filipiny, w połączeniu ze skromną „międzynarodową presją”,
prawdopodobnie znacznie przyczyniła się do jego uwolnienia.[179] Do
głowy może przyjść wiele podobnych przykładów skutecznych akcji
solidarnościowych na ważnych ekologicznie terenach. Ludy, którym dzikie
obszary zapewniły schronienie – i chęć ich obrony – mogą służyć za wzór
przy konstrukcji mitów o rdzenności i etniczności[180] w celu zdobycia
praw ochrony ziemi, mobilizacji romantycznego wsparcia z zewnątrz i
zaprezentowania się jako „pokojowi mędrcy” lub „brutalni dzikusi”,
zależnie od potrzeb.
***** Korzyść
– Także siły niepaństwowe niszczą środowisko.
Odpowiedzialność za znaczną część zniszczeń i ataków ponoszą siły które,
nie będąc w żadnym razie wolnościowe, są jednak oddzielne lub przeciwne
aparatowi państwa, które *na papierze* kontroluje teren ich operacji.
Aktywiści z zachodu – zarządzanego w jednakowy sposób w różnych
częściach – często zakładają, że oficjalne władze kontrolują „swoje”
terytoria i nie mogą pojąć, gdy państwa nie chcą lub nie mogą podjąć
działań. Zamiast umacniania państwa (co często czynili ekolodzy), w
niektórych sytuacjach, ci chcący wspierać lokalne społeczności w bojach
o obronę ich środowiska mogą robić to bezpośrednio, „legalnie” i
stosunkowo otwarcie. Jak pokazuje nieudane doświadczenie „zielonej
armii” Bruce’a Hayse’a (współzałożyciela Earth First!) w Republice
Środkowoafrykańskiej, można natrafić na wiele pułapek i problemów, lecz
możliwości pozostają otwarte. Jeszcze bardziej bezpośrednim przykładem
jest Sea Shepherd, która wyrobiła sobie markę skutecznie egzekwując
konserwację na (w dużej mierze niezarządzanych przez nikogo) wodach
międzynarodowych, co pozwoliło tej organizacji na obronę ekologiczną,
która w innych miejscach (i z mniej zmyślnym brandingiem) byłaby
postrzegana jako sabotaż, kradzież, nękanie, bądź obstrukcja.
***** Korzyść
– Globalizacja jest coraz szersza.
*Częścią* globalizacji jest coraz większa ilość miejskich ruchów
anarchistów, pojawiających się na terenach, do których prawa roszczą
sobie państwa takie jak Indonezja, Chile, Filipiny i Rosja. Wiele z nich
jest w dobrej pozycji, aby włączyć się do ekologicznego ruchu oporu i
solidarności ludami tubylczymi, a także kierować innych na drogę
wsparcia tychże walk.
***** Korzyść
– Fragmenty siedlisk środowiskowych mogą nie wystarczyć do utrzymania
bioróżnorodności.
Ogólnie przyjęte jest, że „wraz ze zmianami klimatu, nawet najlepiej
zaprojektowany system obszarów chronionych nie ma szansy na zachowanie
różnorodności biologicznej, jeśli składa się głównie z izolowanych
jednostek”.[181] Meyers twierdzi powyżej, że fantazje o dziczy mają małe
szanse na zatrzymanie biologicznego krachu. Mimo iż prawdopodobnie jest
to słuszna opinia, to występująca u wielu chęć wiary w coś odwrotnego
otwiera, na niektórych terenach, możliwości zwrócenia ich dzikiej
naturze na szeroką skalę,[182] w pewnych względach wypełniając zalecenia
o regeneracji dziczy, którym orędowali od dziesięcioleci radykalni
ekoaktywiści. Projekty odnowy ekologicznej na mniejszą skalę[183] także
wydają się pojawiać się coraz częściej.
***** Korzyść
– Sytuacja jest tragiczna
Tak naprawdę nie da się istotnie pogorszyć naszej sytuacji, a raczej
można realnie wspomóc walki o obronę dzikości i wolności poprzez
działanie.
Oczywistą krytyką kontroli szkód jest stwierdzenie, że można ją widzieć
jako zajmowanie się symptomami, a nie przyczyną. Diagnoza choroby jest
jasna, lecz ułudą byłoby wierzyć, iż mamy (lub – bardziej złowrogo –
mieliśmy) na nią lekarstwo. Jakakolwiek nie byłaby prognoza, nadal warto
przeciwdziałać rozprzestrzenianiu się choroby – a zmiany klimatyczne
tylko to podkreślają. Spowolnienie destrukcji dziczy (określonej przez
Lovelocka jako „zanik Gai”[184]) może sprawić, że System Ziemi będzie
sobie lepiej radził z ciągłymi antropogenicznymi emisjami dwutlenku
węgla – których, co warto zapamiętać, znacząca część pochodzi z
wylesiania. Nie twierdzę tu, iż ochrona siedlisk może „zatrzymać zmiany
klimatyczne”. Czy tego chcemy, czy nie, zmiany te stanowią
prawdopodobnie kontekst, w którym toczą się walki ekologiczne, a nie coś
z czym można walczyć.
*** Natura uderza ostatnia
We Europie Wschodniej wspaniała głusza tłoczy się jeleniami i wilkami.
Nad lasami i pastwiskami Czerwonego Lasu szybuje orzeł, podczas gdy
bobry budują tamy na rzekach i bagnach. W miejscu, które ostatecznie
stało się jednym z największych rezerwatów przyrody w Europie bluszcz
porasta opuszczone budynki, rysie biegną przez opuszczone pola, a sosny
już dawno przebiły się przez asfalt. Witamy w Czarnobylskiej zonie. Po
katastrofie nuklearnej z 1986 roku ponad 120,000 ludzi zostało
ewakuowanych z obszaru – większość z nich nigdy nie wróciła. W samym
sercu strefy, kiedyś 50 tysięczne miasto Prypeć jest teraz opuszczone –
poza małą liczbą squattersów – ale nie jest pod żadnym pozorem miastem
duchów. „Prypeć zaczął wracać do natury gdy tylko opuścili go ludzie i
nie pozostał nikt by przycinać, kosić i plewić”.[185]
Niesamowita moc natury do odradzania się i rozkwitania po katastrofach
jest widoczna zarówno po przeszłych okresach masowego wymierania, jak i
w jej zdolności leczenia wielu ziem pokrytych bliznami cywilizacji. Jej
prawdziwa moc jest rzadko doceniana w ramach ograniczonego,
antropocentrycznego myślenia tych, którzy chcą czerpać zysk z
teraźniejszości lub próbują planować przyszłość. Jednak działanie Natury
może być zarówno niszczycielskie, jak i łaskawe; natura nie jest
świadomym bóstwem mającym na celu utrzymywanie przy życiu nas lub
istniejącego stanu rzeczy. Jest to coś, o czym niedługo możemy się
przekonać, skoro Ziemia zmierza w stronę nowego, o wiele gorętszego
stanu. Z nami lub bez nas, „podczas gdy wojna klas jest okrutna, może
być tylko jeden zwycięzca – dzicz”.[186] Jest w tym pewne pocieszenie,
ale nie powinniśmy patrzeć na takie „zwycięstwo” w ten sam sposób, w
jaki chrześcijańscy fundamentaliści patrzą na swój „Sąd Ostateczny”, bo
gatunki, które zostały zepchnięte w wymarcie nie powstaną z martwych.
Nie powstaniemy i my. Mimo to, natura uderza ostatnia.
** 9. Anarchiści za Murami
*** Wojna społeczna w umiarkowanych klimatach.
James Lovelock twierdzi, że w „katastrofie klimatycznej, której się
spodziewamy, (…) cywilizacja jest tym, co jest zagrożone”.[187] Sam
jestem niestety mniejszym optymistą — myślę, że cywilizacja w pewnej
formie przetrwa, przynajmniej w wielu rejonach świata. To nie przypadek,
że pierwsza cywilizacja, która osiągnęła globalny zasięg, pochodzi z
umiarkowanej Europy. Wiele innych cywilizacji stworzyło imperia tylko po
to, aby zniszczyć lokalne środowiska i załamać się. Oceaniczny,
umiarkowany klimat dał cywilizacji Zachodniej Europy większy margines
błędu, pozwalając cywilizacji wyjść poza granice regionu i pożreć wielką
część ziemi. Tak jak inne cywilizacje, pozostawia ona za sobą pustynie.
Ponieważ jednak wywodzi się z umiarkowanego klimatu i jest globalna w
zasięgu, tworzy je w innych strefach klimatycznych. Dlatego wiele krajów
historycznie odpowiedzialnych za globalne ocieplenie najmniej z jego
powodu ucierpi – przynajmniej bezpośrednio.
O ile bardziej rozległe państwa kapitalistycznego „rdzenia”,
rozciągające się na wiele stref klimatycznych (Australia, USA, Rosja),
mogą silnie odczuć bezpośrednie skutki ocieplenia,[188] zgodnie z
większością prognoz mieszkańcy stref umiarkowanych – szczególnie na
terenach oceanicznych i górskich – mogą się spodziewać ocieplonego, ale
*względnie* spokojnego klimatu, przerywanego regularnie przez
ekstremalne zjawiska.[189] Prognoza wojny społecznej[190] jest niezwykle
podobna do prognozy klimatycznej: podgrzana, ale *względnie* spokojna,
regularnie przerywana ekstremalnymi zjawiskami. Względnie, czyli w
porównaniu do sytuacji w innych miejscach szybko ocieplającej się i
skonfliktowanej planety, NIE względem dzisiejszych warunków
klimatycznych i społecznych. Tereny śródziemnomorskie prawdopodobnie
staną się dużo gorętsze – w obydwu znaczeniach – i może to sprzyjać
rozwojowi anarchistów w rozszerzającej się wersji tego, co Europol
nazwał „śródziemnomorskim trójkątem anarchistycznej przemocy”.[191]
Ogólnie rzecz biorąc, okresy letnie prawdopodobnie staną się gorętsze w
umiarkowanych krajach leżących pośrodku kontynentów. Niektórzy, tak jak
Lovelock, przewidują nawet funkcjonalne załamanie istniejących form
rolnictwa.
W filmie *Ludzkie dzieci* kraje na całym świecie są pogrążone w głodzie,
insurekcji, wojnie domowej, epidemii i „naturalnych” katastrofach. W
międzyczasie Brytania „maszeruje dalej” pod banalnym autorytarnym
systemem, w którym większość ludzi prowadzi życie w rolach klasowych
wyznaczonych przez społeczeństwo i codziennie chodzi do pracy, podczas
gdy większość planety imploduje wokół nich. Ogromna liczba uchodźców z
różnych krajów jest zamknięta w nadmorskim mieście-getcie. Taki obraz
może być migawką z przyszłości nie tylko Wysp Brytyjskich, ale też wielu
umiarkowanych krajów, zwłaszcza tych z granicami oceanicznymi (które
zarówno ograniczają klimatyczne ekstrema, jak i ułatwiają kontrolę
granic), takimi jak Nowa Zelandia, Tasmania itd. Podejrzewam, że o ile
konformizm i społeczna normalizacja pozostaną normą, nasilające się
warunki autorytarne i ekonomiczne efekty globalnych migracji będą
niekiedy wywoływać spektakularnych epizody klasowego gniewu i szerszego
tworzenia się dysydenckich kultur – pomimo ich niewielkiego zasięgu.
Gord Hill z nacji Kwakwaka’wakw ujął to bardzo dobrze:
W nadchodzących latach wojna, ekonomiczny regres i kryzysy ekologiczny
razem wywołają szerszy konflikt społeczny w imperialistycznych
państwach. To ten narastający konflikt zmieni obecne warunki społeczne i
rozszerzy możliwości do zorganizowanego oporu. Rządzący są tego dobrze
świadomi, i to dlatego państwowy aparat represji wzrasta teraz na
znaczeniu jako główny środek kontroli społeczeństwa (np. ogromne
zwiększenie sił wojskowo-policyjnych, nowe prawa antyterrorystyczne
itd.) (…) Obecne czasy można nazwać „ciszą przed burzą”.[192]
Podobnie jak Gord Hill, ale z państwowej perspektywy, czołowy brytyjski
naukowiec ostrzegł przed niebezpiecznym zbiegnięciem się wielu czynników
w 2030 wynikającym z niedoborów wody, żywności i energii, co mogłoby
przynieść „poważną destabilizację, intensyfikację zamieszek i
potencjalne, poważne problemami z międzynarodową migracją, związaną z
wędrówką dużej liczby ludzi, próbujących uniknąć niedoborów wody i
żywności”.[193] O ile sytuacja ta może zacząć się gdzie indziej, dotrze
też do tych państw (i ich więźniów) polegających w dużej mierze na
handlu międzynarodowym.
Taki obraz społecznego konfliktu nie powinien pozostawiać złudzeń, że
nadchodzące „kłopoty” przyniosą jakąś społeczną, wolnościową
transcendencję. Podejrzenie, że przyszłość niesie wiele kłopotów,
których częścią będziemy „my”, nie zakłada żadnej formy ogólnego
„zwycięstwa”. Można raczej stwierdzić, że kryzysy są nieuniknione w
społeczeństwa opartych o walkę klasową, a powstające warunki będą je
tylko nasilać. Co więcej, nierozsądnym byłoby pomijać wpływ przekonania,
że wszędzie indziej wydaje się być „gorzej”. W rozdziale
[[#ch:desertstorms][5]] („”) rozpatrywaliśmy, jak miejsca takie jak
Ameryka i Wyspy Brytyjskie itd. mogą „wycofać się za szereg nowych
regulacji, które poskutkują kwarantanną”. Naiwnym byłoby myśleć, że
tylko państwa przyjmą takie podejście; w rzeczy samej, możemy spodziewać
się silniejszych głosów o Więcej Granic pochodzących z różnych
klas.[194] W kontraście, Lovelock ma, co może być zaskoczeniem,
optymistyczny pogląd:
Skandynawia i oceaniczne części północnej Europy, takie jak Wyspy
Brytyjskie, mogą uniknąć najgorszego gorąca i susz niesionych przez
globalne ocieplenie. To obarcza nas szczególną odpowiedzialnością, by
(…) dać schronienie niewyobrażalnej liczbie uchodźców
klimatycznych.[195]
Dzisiejsza imigracja jest klasowo (i do pewnego stopnia rasowo)
selektywna i ta selektywność tylko przybierze na sile. Ogólne walki mają
bardzo małą szansę, by to zmienić, ale te skupione na pojedynczych
przypadkach bez wątpienia będą dalej od czasu do czasu odnosić ważne
zwycięstwa.
Ci, którzy żyją „za murami”, mogą uchronić się przed pewnymi szerszymi
czy bardziej znanymi konfliktami – ale także możliwościami, które one
przyniosą – które pewnie będą typowe dla obecnego stulecia. Niemniej
jednak, społeczna wojna jest wszędzie wokół nas. Brak otwartej wojny
domowej świadczy tylko, jak dalece jesteśmy zasymilowani, jako że w
wielu miejscach policyjna opresja jest potrzebna tylko sporadycznie.
Hierarchie[196] są obecne prawie wszędzie, i od nudy, przez ból i
poniżenie pracy najemnej po nasze wykluczenie i alienację od ziemi,
żyjemy w (i jesteśmy) okupowanym terytorium. Jeśli zignorujemy absurd
własności prywatnej i sięgniemy po jedzenie lub schronienie, gdy go
potrzebujemy, ryzykujemy konfrontację z ochroniarzami, komornikami,
policją i więzieniem. Mimo nieobecności w spektaklu, ofiary wojny
klasowej piętrzą się – w moim kraju[197] najbogatsi żyją średnio o 10
lat dłużej niż najbiedniejsi,[198] a jednym z największych pojedynczych
czynników ryzyka dla śmiertelnych chorób serca – przez społeczny stres –
jest niski status społeczny.[199] Tak samo jak w skali świata więcej
ludzi ginie z własnej ręki, niż w wyniku przemocy i w wojnach,[200] w
Wielkiej Brytanii samobójstwo pozostaje najczęstszą przyczyną śmierci
zarówno wśród mężczyzn, jak i kobiet w wieku 15–34.[201] Asymilacja jest
bolesna, a trauma, samookaleczenie, przemoc i uzależnienia występują
powszechnie. Jak powiedział Raoul Vanageim, dla wielu „najpilniej
strzeżoną tajemnicą państwową jest rozpacz codziennego życia”.[202]
Nasze życia mogą być lepsze, bardziej wolne i dziksze niż to, i jako
anarchiści robimy co w naszej mocy, by je takimi uczynić – nie w baśni
porewolucyjnego raju, ale teraz. Niemniej jednak, pomimo bycia
anarchistami wielu z nas żyje z daleka od otwartego konfliktu na skalę,
którą można zobaczyć poza murami. Daje to jednocześnie pewną przewagę,
ale również niesie ze sobą niedogodności.
*** Państwa inwigilacji i kultury bezpieczeństwa
Oczy Fortecy patrzą zarówno na zewnątrz, jak i do środka. Coraz nowsze
technologie kontroli są wprowadzane pod pretekstem ochrony przed
barbarzyńcami – czy to terrorystami, czy migrantami. Niosąc skojarzenia
z dystopiami rodem z science fiction (nie mówiąc o Strefie Gazy), tajne
drony inwigilacyjne już teraz przemierzają brytyjskie niebo. Początkowo
wprowadzono je w celu kontroli granicy morskiej, jak poinformowano
społeczeństwo; obecnie ten „powód” nawet przez policję został określony
jako głównie przykrywka.[203] W wielu krajach kamery, niektóre z
mikrofonami, są tak rozpowszechnione, że stają się praktycznie
niewidzialne — nie dlatego, że są ukryte, lecz przez to, że tak do nich
przywykliśmy. Powszechne technologie kontroli, wiele z nich nawet
opłacanych *przez nas samych* i zaadoptowanych *dobrowolnie*, takie jak
telefony komórkowe, komputery, karty bankowe i fotoradary (rozpoznające
tablice rejestracyjne) tworzą schematy i obserwują sieci społeczne,
zmieniające się przynależności i fizyczne przemieszczanie jednostek.
Nowe technologie komunikacji = nowe sposoby
wyciągania z nas informacji.
Kiedy połączyć te nowe technologie ze starym, dobrym „ludzkim wywiadem”
zbieranym przez informatorów i infiltratorów działających w
społecznościach oporu, państwa i korporacje mogą zdobyć poziom wiedzy,
który był nie do pomyślenia nawet kilka dekad temu. Czy technologie
kontroli dojdą do punktu stworzenia inteligentnego państwa, które
rozumie wszystkich swoich obywateli, zamiast tylko zbierać dane na ich
temat, jeszcze się okaże. W każdym razie, ich soczewki już skupiają się
w dużym stopniu na kulturach oporu. Niestety, dużą część tego skupienia
zawdzięczamy sami sobie.
Fakt, że nasz tyrański wróg nie czerpie już mocy ze swojej zdolności
zamykania ludziom ust, a raczej z talentu do sprawiania, by mówili –
innymi słowy, fakt że przeniósł swój punkt ciężkości od panowania nad
światem samym w sobie do panowania nad światowymi środkami przekazu
informacji – wymaga kilku taktycznych dostosowań.
— Silence and Beyond, Tiqqun 1
Pewnym rozwiązaniem, choć ograniczonym, byłoby (obok wycofania się z
jakiegokolwiek dialogu z władzą i spektaklem) porzucenie nowych, niemal
uniwersalnych technologii komunikacji. Mimo że może to przynieść szersze
korzyści w sposobie życia, może to sprawić, że jednostka bardziej
wyraźnie będzie się wyróżniać na tle tłumu. Według średnioterminowych
przewidywań brytyjskiej armii, „prawdopodobne, że do końca okresu
[2036] większość globalnej populacji z trudem
przyjdzie „wyłączenie zewnętrznego świata”. Technologie informatyczne i
komunikacyjne prawdopodobnie staną tak wszechobecne, że ludzie będą
permanentnie podłączeni do sieci lub dwustronnego strumienia danych. To
z kolei przyniesie nieodłączne zagrożenia dla wolności obywatelskich:
bycie odłączonym może być postrzegane jako podejrzane.[204] Taka
przyszłość zbliża się do nas szybko. Gdy francuscy antyterroryści
dokonali ataku na społeczność wiejską w Tarnac w 2008 roku, jednym z
powodów podanych do wiadomości publicznej jako źródło podejrzeń, że
formowała się tam komórka terrorystyczna, było to, że mało kto na tym
terenie miał telefon komórkowy![205]
Zgodnie z niepisaną konwencją, pierwszym krokiem tych, którzy planują
urzeczywistnić swój plan na przyszłość, jest ujawnienie się, sprawienie,
by inni słyszeli nasz głos – zwracanie się z prawdą do władzy. Jednak
„to słuchacz narzuca warunki, nie mówca”.[206] Typowa dla aktywizmu i
kontrkulturowych kolektywów kontestacja w dużym stopniu polega na
wskazywaniu obszarów i ludzi potencjalnie potrzebujących kontroli. Nie
oznacza to, że każdy opór jest bezcelowy (o ile znaczące, osiągalne cele
pozostają w pamięci, a środki nie przeistaczają się w cele), ani że
powinniśmy zaprzestać tworzenia społeczności, w których możemy żyć i
kochać; raczej, że powinniśmy rozumieć, iż wiele „wywrotowych” akcji – i
relacji społecznych – coraz bardziej służy potrzebom władzy, a nie tylko
wolności. Balans sił powinien być zawsze brany pod uwagę. Musimy zawsze
zadawać sobie pytanie: Do jakiego stopnia zaplanowana akcja lub metoda
społecznych relacji grozi ujawnieniem tożsamości ludzi biorących udział
w oporze? Z coraz bardziej potężnymi państwami inwigilacji i
nadchodzącymi burzami, nasza odpowiedzialność za siebie nawzajem,
zwłaszcza za tych na razie nie podejrzewanych, rośnie.
Jednak pomimo tej sprzeczności, jeśli nie wierzymy w globalną,
rewolucyjną przyszłość, musimy (tak jak zawsze musieliśmy) żyć w
teraźniejszości. Półki bibliotek pełne są historii przeszłych walk i
mrzonek o post-rewolucyjnej przyszłości, podczas gdy zaskakująco
niewiele zostało napisane o życiu anarchistów w (nie po)
kapitalizmie.[207] Jednak my, żyjący w umiarkowanych klimatach, właśnie
w takiej sytuacji się znajdujemy i prawdopodobnie pozostaniemy.
Państwo nie jest czymś, co można zniszczyć poprzez rewolucję. Jest
stanem, pewnym rodzajem stosunków pomiędzy ludźmi, trybem ludzkiego
zachowania; możemy je zniszczyć nawiązując inne relacje, zachowując się
w inny sposób.
— Gustav Landauer[208]
W wielu miejscach „zachowujemy się inaczej” szerząc miłość i kooperację
ORAZ sprzeciwiając się i/lub unikając tych, którzy byliby naszymi
panami. Jedną z sił anarchistycznych prądów zawsze była wola by żyć, i
próby życia, zgodnie z naszą etyką w teraźniejszości. Nie trzeba
wierzyć, tak jak wielu wierzyło, że kontrkultury są prefiguratywne,
przez co trudno docenić ich wartość. W końcu, o ile w większości
umiarkowanych miejsc anarchistyczne subkultury nie są „nowymi światami
na przyszłość”, nadal pozostają „barakami i sanktuariami na
dzisiaj”.[209]
Nie jest to niczym nowym, nawet jeśli zdaje się (na swój sposób) znowu
stawać się bardziej powszechne. Klasyczny okres anarchizmu był napędzany
głównie insurekcjami chłopskimi (Zapatyści, Machnowszczyzna) i
bohemistycznymi, głównie miejskimi, anarchistycznymi
„kontrspołeczeństwami” (by użyć terminu Murraya Bookchina na określenie
światów stworzonych przez hiszpańskich anarchistów przed faszystowską
kontrrewolucją).[210] Od Hiszpanii przed 1936, do żydowskich anarchistów
w Ameryce Północnej, illegalistów we Francji i włoskich
anarchosyndykalistów w Argentynie, mieszkańcy anarchistycznych
kontrspołeczeństw byli zawsze, z definicji, aktywnymi mniejszościami. Te
mniejszości mogły stawać się bardziej liczebne w trakcie powstań, ale
zawsze pozostawały mniejszościami. To samo można powiedzieć o wszystkich
późniejszych wolnościowych subkulturach. W nieodległej przyszłości,
wolnościowcy w umiarkowanych rejonach pozostaną mniejszościami, nawet
jeśli za murami powstaną możliwości dla powszechnej anarchii. Możemy
wiele zrobić, ale nic nie poradzimy na to, że większość obywateli nie
dołączy do nas aktywnie i dobrowolnie. Zawsze będziemy wewnątrz i
zarazem przeciwko, i może się to stać coraz bardziej niebezpieczne dla
*wszystkich* zaangażowanych.
Żyję w rejonie o sporej anarchistycznej subkulturze. Lubię życie
pomiędzy ludźmi uprzyjemniającymi mi życie w społeczeństwie, którego nie
wybrałem, i z którymi mogę ciągle angażować się w opór. Niestety, takie
gromadzenie się niemal z definicji przyciąga niechcianą uwagę. Nie
powinniśmy się łudzić, że możemy być jednocześnie otwarci dla świata i
zamknięci dla państwa. Podczas gdy stosowanie „kultury bezpieczeństwa”
może minimalizować szkody, to ostatecznie nasze bezpieczeństwo spoczywa
przede wszystkim w całym społeczeństwie, nie w praktykach subkultury,
którą tworzymy. Rządy bez wątpienia pozamykałyby wielu więcej z nas, niż
robią to teraz. Na razie, przynajmniej w wielu krajach, jest pewna
ochrona w obawie państwa, że zwiększone represje grożą poszerzeniem się
oporu i, w szerszej perspektywie, przełamaniem zaklęcia pozornego
społecznego pokoju.
Kontrkultury potrzebują wbudowanych zabezpieczeń, by przetrwać, ale
nasze główne zabezpieczenie jest ukryte w szerszej kulturze.
Wybierając, które interwencje/kampanie/walki toczyć i w jakich miejscach
żyć, powinniśmy dobierać je, kiedy możemy, częściowo ze względu na ich
potencjał na społeczną nośność. Na obecność czynników, które łączą nas,
nasze pragnienia, etykę i potrzeby, do tych z otaczającego nas
społeczeństwa. Działanie w ten sposób jest samoobroną. Poza naszym
własnym bezpieczeństwem, wybieranie bitew opierając się na tym, gdzie
ludzie są już obecni i łączenie anarchii, które tworzymy z istniejącymi
środowiskami, relacjami społecznymi i zyskami z poprzednich walk ma
istotną zaletę czynienia anarchii bardziej nośną. Tak jak powiedział
Colin Ward:
Wiele lat prób uprawiania anarchistycznej propagandy przekonało mnie, że
zdobywamy naszych współobywateli dla anarchistycznych idei właśnie
bardziej przez wspólne doświadczenie nieformalnych, przejściowych,
samo-organizujących się relacji, które w istocie budują ludzkie
społeczności, raczej niż przez odrzucanie istniejącego społeczeństwa
jako całości, na rzecz jakiegoś przyszłego społeczeństwa innego rodzaju,
gdzie ludzkość będzie żyć w idealnej harmonii.[211]
Szukanie innych elementów, innych sojuszników, szerszych relacji
zgodnych z naszymi ideami pozwala nam uczyć się od innych, pomagać im –
i otrzymywać pomoc w zamian. Nie mówię tu, że powinniśmy się rozmieniać
na drobne. Jesteśmy anarchistami. Nasze silne strony biorą się z naszych
pragnień i aktywnych decyzji, by żyć wolnymi i dzikszymi, jako
społeczności i jako jednostki. Fałszywa jedność z autorytarnymi siłami
społecznymi tylko nas osłabia. Na nasze małe sposoby, tam gdzie
istniejemy, wolnościowe społeczności oporu zbierają środki i poszerzają
sieci kontaktów wzajemnej pomocy w miastach, z powrotem zaludniają i
bronią ziemi i próbują tworzyć ducha walki. Możemy zrobić o wiele
więcej, ale znaczenie ma samo to, że zaczęliśmy.
Subkultury są częścią szerszego społeczeństwa i przez to jedną z ich
charakterystyk jest potencjalne przenikanie ich praktyk do otaczającej
je kultury. Choć często odbywa się to w wypaczony sposób, bywa że w tym
procesie zachowuje się część etyki i korzyści (lub innych cech).
Jakkolwiek potworna dzisiejsza sytuacja, byłaby ona o wiele gorsza,
gdyby nie opór i nieplanowane efekty pracy ludzi próbujących żyć dobrze.
Tak jak nie możemy „zbawić świata”, tak nie „odzyskamy przyszłości”.
Mimo to pozostaniemy jej częścią.
Nie jesteśmy „zalążkami przyszłego społeczeństwa w skorupie starego”,
tylko jednym z wielu elementów, z których przyszłe społeczeństwo
powstaje.
*** Więcej oporu, mniej posłuszeństwa
Kiedy opór i dezercje podkopują pozycję władców, represje/kontrrewolucja
są nieuniknione. Jednym ze sposobów, by zmniejszyć zagrożenie, jakie
kontrkultura stawia *wierchuszce*, jest wyzucie ich z antagonizmu;
uczynienie ich niezagrażającymi władzy. Doktryna unikania czy też braku
oporu już długo objawiała się w codzienności anarchii występujących
zarówno wewnątrz cywilizacji, jak i poza nią. Dzisiaj jednak, pomijając
kwestie etyczne[212], fakty są takie, że możesz oczywiście próbować
ignorować państwo, ale ono najprawdopodobniej nie będzie ignorować
ciebie, skoro znajdujesz się na obszarze, który ma we władaniu. Nad
społecznościami osiadłymi na ziemi, mającymi pewną autonomię nadal wisi
groźba interwencji. Co więcej, jednostki pogrążone w kapitalizmie często
nie mają innego wyboru niż harówka coraz dłużej za coraz mniej, bez
możliwości sprzeciwu.
Inną opcją jest jednak jest opór — w najlepszym razie w kampaniach,
które można wygrać. Istotnie, tę drogę wybrało wielu z nas. Pomijając
jednak szersze kryzysy społeczne, opór ten jest zwykle tłumiony — przez
cały czas próbujemy zachować pewien stopień niewidzialności.
Rzeczywiście, w naszej sytuacji wiele z naszych działań ma sens, nawet
jeśli ich powody są unurzane w wizjach zbawienia (omówionych w rozdziale
[[#ch:nofuture][3]]). Te praktyczne działania są czasem, o ironio,
porzucane w momencie zdania sobie sprawy z tego (zgodnie z prawdą), że
nie odmienią świata. Tak jak kontrkultury/komuny/społeczności stawiające
opór mogą nie być zalążkami nowego, masowego, anarchistycznego
społeczeństwa, akcje bezpośrednie mogą nie doprowadzić do zniszczenia
kapitalizmu; chronią jednak zagrożone ekosystemy, pomagają wielu z nas i
zapobiegają erozji naszych praw. Strajki i syndykalizm mogą nie
przynieść anarchokomunistycznej przyszłości; mogą jednak pomóc przetrwać
tu i teraz oraz dać nam więcej czasu i umożliwić poprawę życia.
Zamieszki mogą nie doprowadzić do rewolucji, ale mogą u wielu odczarować
mity o społeczeństwie. Nawet przez chwilę nie będę udawał, że w znaczący
sposób spowalniamy pochód śmierci, jaki cywilizacja przyniosła życiu na
ziemi, ale „broń słabych”[213] to taka broń, którą posiadają, a nie
taka, o której marzą.
Najżyźniejszym gruntem dla ruchów oporu społecznego przez ostatnie 30
lat nie było ani, „podziemie”, ani „nadziemie”, lecz sieć połączeń i
układów pomiędzy nimi. Jak zauważyliśmy przy omawianiu rozszerzania się
inwigilacji, ten grunt może się usuwać spod naszych nóg, bez względu na
to, co kto sądzi o jego użyteczności. Kultury oporu, w których pierwsze
skrzypce często gra młode pokolenie, łatwo zapominają o tym, w jak
szybkim tempie ogranicza się nasze możliwości. Był taki czas —
kilkadziesiąt lat temu — gdy policja nie występowała w ekwipunku bojowym
i w trakcie śródmiejskich powstań musiała używać pokryw od pojemników na
śmieci jako improwizowanych tarcz. Jeszcze niedawno aktywiści na rzeczy
wyzwolenia zwierząt mogli włamywać się do laboratoriów nie ryzykując
wykrycia przez czujniki ruchu — bo nikt ich jeszcze nie wynalazł.
Organizacje charytatywne mogły jawnie zbierać fundusze na pomoc medyczną
dla uzbrojonych ruchów wyzwoleńczych działających poza granicami UK (na
rzecz Organizacji Ludu Afryki Południowo-Zachodniej, SWAPO) — i to przez
National Union of Students![214] Nie nawołuję tu do nostalgii za latami
80-tymi — według wielu, sprawy mają się dużo lepiej dzisiaj; niektóre
możliwości już teraz przestały być dostępne, a liczba tych dostępnych
będzie maleć.
W pewnym sensie nie stracimy wiele, rezygnując z działań, które staną
się zbyt trudne (dotyczy to głównie tych spektakularnych). Często ich
jedynym celem jest sprawienie, żeby ludzie poczuli, że „robią
politykę”.[215] Niemniej jednak, niektóre zwycięstwa przyniosły wymierne
korzyści, obroniły prawdziwych ludzi i miejsca, często stosując taktyki
znajdujące się na skraju używalności. Co więc „druga strona” myśli o
przyszłości oporu?
Powinniśmy zacząć od stwierdzenia jasno, że nie jesteśmy widziani jako
jedyna, ani nawet główna siła oporu społecznego. Nieszczęście, bieda,
podziały społeczne, nieracjonalność i wola walki jest wszędzie, a wśród
elit istnieje zrozumienie, że potencjalny chaos często jest tuż pod
powierzchnią. Jak wspomnieliśmy w dyskusji o megamiastach, teoretycy
państwa rzadko popełniają pomyłkę oddzielania przestępstw ekonomicznych
od zjawiska walki klas. Pod względem czysto „politycznym”, wielu
aktywistów było dość poirytowanych, gdy zamachy z 11 września 2001 i
pojawienie się terroryzmu związanego z radykalnym islamem odwróciły
uwagę od „ruchu ruchów” („Movement of Movements”), który jeszcze 10 lat
wcześniej wydawał się być jedynym liczącym się tematem. Wzrost wpływu
niepaństwowych bytów autorytarnych (choć ograniczony), narwańców z
Al-Kaidy, czy „żołnierzy rasowych” ze skrajnej prawicy pokazuje, iż za
murami jest wiele potencjalnie powstańczych subkultur, a wiele z nich
jest naszymi wrogami w takim samym stopniu jak państwa.
W swojej poczytnej książce, *The Sling and the Stone*, pułkownik Thomas
X. Hammes (Korpus Piechoty Morskiej USA) spopularyzował ideę wojny
czwartej i piątej generacji. Teorie militarne od dawna dzieliły różne
formy nowoczesnych konfliktów na generacje. Najczęściej mówi się o
wojnie pierwszej generacji (ang. First Generation War, 1GW), którą
charakteryzują konflikty z użyciem wielkich armii (wojny napoleońskie
były jej kulminacją), 2GW, którą charakteryzują uprzemysłowione
konflikty takie jak podczas I WŚ, oraz 3GW, charakteryzującej się
blitzkriegiem, np. jak podczas II WŚ. Teorię i praktykę 4GW rozwinął
Mao, a jej przykładami są wojny w Chinach, Wietnamie, Somalii, Strefie
Gazy, Iraku (po udanej inwazji typu blitzkrieg), a także tak zwana
„wojna z terroryzmem”. To bardzo uproszczony obraz teorii, ale wystarczy
na nasze potrzeby.
Przez większość książki Hammes objaśnia 4GW, wskazując na to, że USA i
spółka używają i będą przez jeszcze przez jakiś czas używać tejże formy
wojny, a także iż — przynajmniej w XX wieku — przegrywali tylko wojny
tego typu. Państwa Zachodu były — z mnóstwa powodów — dość efektywne w
zapobieganiu „incydentom terrorystycznym” typu 4GW wewnątrz swoich
granic, po części dzięki zwiększonym możliwościom inwigilacji
istniejących układów. Hammes twierdzi, że „Wojna czwartej generacji ma
ponad 70 lat i osiąga dojrzałość”. „Podczas gdy dopiero zaczynamy ją
lepiej rozumieć, historia uczy nas, że wojna piątej generacji już
zaczęła ewoluować”. Przyznaje, że jest za wcześnie, by to przesądzać,
ale za najbardziej prawdopodobne uważa, że 5GW będzie domeną
„supersilnych jednostek bądź małych grup”, które nie są osadzone w
istniejącej sieci układów, przez co są dużo mniej widoczne – odwrotnie
niż w przypadku 4GW. Ten opis w dużym stopniu pasuje do wizerunku, jaki
usiłowały mieć grupy takie jak ELF (Earth Liberation Front – Front
Wyzwolenia Ziemi) lub ALF (Animal Liberation Front – Front Wyzwolenia
Zwierząt). Taki obraz rzadko jednak jest prawdziwy, o czym świadczą
zakończone sukcesem represje ruchów wyzwoleńczych zwierząt z lat 80., aż
do strachu wokół ekologów i „zielonych” z lat 90. Z hipotezą dotyczącą
5GW niejako zgodny jest wzrost częstości ataków „samotnych wilków”
wywodzących się z całego spektrum ruchów oporu. Warto podkreślić, że
„supersilny” w użyciu Hammesa oznacza nie tylko nadmiar nietzscheańskiej
wiary w siebie, ale także spotęgowanie siły przez nowoczesną
technologię.[216]
Omówiliśmy wojskowy punkt widzenia powstań przeciw władzy w
megamiastach, w najbardziej zaludnionej części świata. Elity, które
pamiętają zamieszki w Los Angeles z 1992 roku, szybko budują siłę
militarną czekając na ich powtórkę. Poziom katastrofizmu wśród elit
(oraz fakt, iż klasy uciskane rzadko potrafiły sprostać ich
oczekiwaniom) była najbardziej wyraźna tuż po huraganie Katrina. Jednak
nawet mimo braku powstań w codziennym życiu, zawsze mamy i będziemy
mieli okazje do interwencji i uczestnictwa w szerszej walce społecznej i
ekologicznej; do pokazania przywództwa wywodzącego się z nizin. Ułatwi
to zaszczepienie u innych woli walki i zapewni ważną infrastrukturę.
Sukces w wielu przypadkach przynoszą zrywy pojawiające się znikąd,
jednak wola walki i doświadczenie społeczności przywykłych do walki są
pomocne. Choć osoby zaangażowane politycznie chcą często przeciągać te
chwile poza ich naturalny czas trwania, to rozpędzony pociąg nie może
toczyć się w nieskończoność, a na odpowiedź ze strony państwa nie trzeba
czekać długo. Takie sytuacje nie przyniosą całkowitej, wolnościowej
transformacji świata. Mają one jednak szansę na zwycięstwa klasowe przez
obronę społeczności i ekosystemów, zwiększanie bezpieczeństwa obywateli,
pokazywanie ludziom ich własnych możliwości i odczarowywania złudzeń
społecznych.[217] Oczywiście, takie działania mogą przynieść wiele
represji, jak i spokojnego marazmu, który przychodzi po chwilach
uniesienia. Nie powinniśmy się jednak oszukiwać: siły społeczne po
każdej ze stron barykady będą próbowały kontrolować te chwile dla swoich
własnych celów.
Niektórzy z naszych wrogów prawdopodobnie sądzą, że głównymi
*ofensywnymi* formami oporu na obszarach o umiarkowanym klimacie staną
się pozaukładowe, supersilne, małe grupy (oraz jednostki), a także
epizody masowego społecznego sprzeciwu niemające konkretnych przywódców
czy planu. Dzisiejszy kompromis to aktywizm i przestępstwa, ale może się
on krótko utrzymać. Jak powiedziałem wcześniej, przewroty służą władzy,
ale również wolności. Wobec tego mogą być tolerowane przez państwo
nawet, gdy technologia umożliwi ich stłumienie, o ile powstrzymają
rozwój innych form aktywności. Powinno być oczywistym, iż formy oporu
poruszone do tej pory – istniejące czy jeszcze nie – są metodami
sprzeciwu, a nie czymś, co umożliwiałoby transcendencję/zakończenie
etapu. Nie zapobiegnie to próbom przedstawiania ich jako służących tym
celom. W naszych kręgach, *niektórzy* komuniści będą na pewno postrzegać
walkę społeczną i wybuchy zamieszek jako coś prowadzącego do
transcendencji, a *niektórym* prymitywistom 5GW będzie się wydawać drogą
do kresu cywilizacji wywodzącą się z samego jej serca.
Sytuacje na dalekich lądach także nas wzywają, a ci za murami mogą się
wydostać – przynajmniej na razie. Podążanie za bitwami, potencjałem
pojawienia się anarchii, ekosystemami wymagającymi obrony jest często
niebezpieczne, ale niektórzy zawsze „preferują wolność i zagrożenie niż
pokój i niewolę”.[218] Nawet niektóre jednostki, które wolą tę drugą
opcję, mogą również odczuwać tę powinność walki. Może na poziomie
niemożliwym do utrzymania w państwach inwigilacji, albo wśród dzikich
lądów i ludów, które stają się coraz rzadsze na wielu (lecz nie
wszystkich) obszarach świata klimatu umiarkowanego. Pomimo prób
zaprzeczenia tej tezie, nadal wiele bytów istnieje poza cywilizacją, a
jak wskazałem we wcześniejszych rozdziałach, globalne ocieplenie
prawdopodobnie sprawi, że wiele z nich się rozszerzy.
*** Miłość, zdrowie i insurekcja
Moim zdaniem sytuacja jest beznadziejna, skoro ludzkość doszła do punktu
zwrotnego (…) jeśli jednak jest szansa by społeczeństwa przestały być
„naznaczone śmiercią” to jedynie przez niezauważalną mikroskopijną
infekcję i infiltrację społecznego organizmu pałeczkami choroby zwanej
Zdrowie.
— Kenneth Rexroth, anarchista i poeta, lipiec 1969.[219]
Zdecydowaliśmy się zostać anarchistami prawdopodobnie, przynajmniej po
części, dlatego że uważamy bycie nimi za zdrowsze i bardziej etyczne.
Lepiej jest kiedy w naszych społecznych i osobistych relacjach nie
dzielimy się na szefów i służących. Przemienianie naszego bólu w opór
jest lepsze niż kierowanie go przeciwko sobie nawzajem, naszej własnej
klasie i własnym ciałom. Dla przyrody zdrowsze jest (używając
zdeprecjonowanego terminu) bronić wolności dziczy, niż pozwolić by cała
Ziemia stała się terytorium cywilizacji.
Gdyby Rexroth żył, mógłby nie być zdziwiony tym, że dziś jest już
prawdopodobnie za późno na zmianę „naznaczenia śmiercią”. Jednak ci z
nas, którzy zdecydowali się być anarchistami w najbardziej
zurbanizowanych miejscach na Ziemi nadal muszą się wzajemnie odnajdywać
– zarówno po to, by być efektywnymi jak i obytymi społecznie. Musimy być
częściowo niewidoczni dla władzy, ale jednocześnie wystarczająco
społecznie obecni by móc zakażać.
Zbyt często aktywizm naszych ludzi przypomina maniakalną fazę choroby
afektywnej dwubiegunowej. Po niej następuje nieunikniona faza
depresyjna, która pozbawiając ich iluzji wszechmocy wzmacnia w nich
jednocześnie iluzję bezsilności. By stać się silniejszymi i zdrowszymi
oraz zachęcać do tego innych, rozsądnie jest stawiać sobie
krótkoterminowe, możliwe do zrealizowania cele zamiast przyjmować
perspektywę „wszystko albo nic”. To jest kluczowa kwestia bez względu na
to, czy mówimy o tym, co chcemy przez nasz opór osiągnąć, aktywnie
tworzyć, uczyć się lub po prostu czym chcemy się stać. W ten sposób
nasze świadome działanie może pełnić rolę grupowej terapii przynoszącej
widoczną poprawę w naszym życiu jeśli chodzi o bycie anarchistami,
jednocześnie osiągając większe cele społeczne i ekologiczne.
Istnieje wiele odpowiedzi na pytanie jak możemy to zrobić. W miejscu
pracy jesteśmy anarchosyndykalistami, w lasach zielonymi anarchistami, w
naszych wspólnotach – społecznymi anarchistami, anarchokomunistami, gdy
jest coś do podziału, anarchoindywidualistami przebywając w samotności,
insurekcjonistami, gdy zadajemy cios.[220]
Anarchizm z mnóstwem przymiotników, ale taki, który wyznacza i osiąga
cele, może mieć wspaniałą teraźniejszość i nadal ma przyszłość, nawet
jeśli zdaje się nie pasować do otaczającego świata.
** 10. Pustynia
W tej pracy starałem się przedstawić teraźniejszość i możliwe
przyszłości, nawołując zarazem, by porzucić stare iluzje oraz próby
wygrania niewygrywalnych bitew na rzecz tych, które możemy wygrać. Mam
nadzieję, że ukryty zew do indywidualnego i kolektywnego porzucenia
przez nas sprawy społeczeństwa klasowego/cywilizacji był jasny. Słyszę
już jednak oskarżenia ze strony moich pobratymców: o porzuceniu walki o
Rewolucję, boju o Inny Świat. Oskarżenia te są słuszne. Chciałbym
podkreślić jeszcze raz, że te utopijne mity postępowców są główną
przyczyną ekspansji władzy. Jesteśmy w stanie być bardziej
anarchistyczni.
Spora część tego tekstu przedstawiała „ogólny obraz”. Nie oznacza to, że
musimy odrzucić bezpośrednią akcję, lokalizm, nasze związki emocjonalne
czy codzienne przedsięwzięcia. Nie powinniśmy pozwolić przyszłości na
zniwelowanie teraźniejszości, nawet jeśli teraźniejszość niweluje
niektóre możliwości w przyszłości. Jeśli przyszłości nie widać już
obecnie, nie warto ani za nią walczyć, ani jej dożywać.
Nic z tego, co napisałem nie jest szczególnie odkrywcze; idee te wciąż
krążą wśród naszej społeczności anarchistów i, jak zaobserwowałem żyjąc
w niej, często uważa się je za zdrowy rozsądek. Myślę, że w innych
społecznościach jest podobnie. Nie można jednak się tego domyślić tylko
na podstawie naszych jawnie wyrażanych poglądów – czy to w słowie
pisanym, czy w sposobie, w jaki ze sobą rozmawiamy. Niemalże czujemy, że
mamy takie opinie, pomimo bycia anarchistami. Aczkolwiek, jak wyraziłem
wcześniej, wydaje mi się że odrzucenie progresywnych i rewolucyjnych
dogmatów może uczynić nas silniejszymi, bardziej wolnymi i zdrowszymi
psychicznie.
Porzucenie złudzeń – na temat „Globalnej Rewolucji” i naszej zdolności
do „Ocalenia Planety” – nie powinno zmienić ani naszej anarchistycznej
natury, ani miłości do natury, którą czujemy jako anarchiści. Pozostaje
nam wiele innych możliwości dla wolności i „dzikości”. Co to za
możliwości i jak możemy nimi żyć? Jakie cele, jakie plany, jakie życia,
jakie przygody nas czekają, porzucimy iluzje i wkroczymy w świat nie
okaleczony rozczarowaniem, a uwolniony dzięki niemu od ciężaru?
Jeśli ja przekroczę rzekę, czy ty ją przekroczysz
Czy utopisz się w tej pustyni, tym pustym kubku, z którego pijemy
Jeśliśmy bestiami, nie jesteśmy bestiami z brzemieniem
Więc pędź sam, lub pędź z mnóstwem towarzyszy
Pędź w nieznane tak szybko jak potrafisz.
— Blackbird Raum, *Valkyrie Horsewhip Reel*[221]
[1] Nie, nie Derrick Jensen ale John Cleese! – *Clockwise*. Film.
Christopher Morahan. 1986; Londyn, Thorn EMI Screen Entertainment.
[2] John Gray, *Al Qaeda and What It Means to Be Modern* (Londyn: The
New Press, 2003), str. 7.
[3] Choć nie znam osobiście nikogo, kto wyznawałby taki pogląd,
anarchizm jako *cel* historii to motyw wciąż obecny w naszej
propagandzie. Nawet w 2006 roku, w jednej z najpiękniejszych
wizualnie i najprzystępniejszych pozycji służących jako wstęp do
anarchizmu, napisano, że „historia ludzkości jest kontinuum
zmierzającym w stronę wolności, wbrew wszelkim naciskom władzy, zaś
dalszy postęp jest nieunikniony (…). To naturalne, że społeczeństwo
dąży do powszechności dobrych warunków życia, w których kolektywna
produktywność posłuży kolektywnemu celowi – czyli do anarchizmu”. —
Clifford Harper odnoszący się z aprobatą do „Naukowych podstaw
anarchizmu” Piotra Kropotkina [w:] Clifford Harper, *Anarchy: A
Graphic Guide* (Londyn: Camden Press, 1987), str. 59.
[4] Idea milenijna ukryta w założeniu „końca historii” niesie podobne
konsekwencje dla rządzących, co dla rządzonych.
[5] Choć „światowy” Dzień Akcji 18.07.1999 (J18), który mógłby być
uznany za początek takiego ruchu, dzięki kolektywowi Reclaim The
Streets z Londynu zyskał nazwę „Karnawał przeciw kapitałowi”, trudno
powiedzieć, żeby większość jego uczestników (zwłaszcza tych spoza
zachodniego świata) określała się wówczas jako antykapitaliści.
Peoples Global Action (PGA) — sieć będąca pomostem między
anarchistami/aktywistami z Zachodu a organizacjami z Wielkiego
Świata – nigdy nie miała aż tak światowego zasięgu, a skala jej
działań była wyolbrzymiana.
[6] W obliczu oczywistego braku światowego ruchu antykapitalistycznego,
ci, którzy chcą wierzyć w jego istnienie, dokonują ogromnych skrótów
myślowych. Pomijając grzmienie z wysokiej trybuny typowe dla
autorytarnej lewicy, powszechną strategią w naszym środowisku jest
wymienianie jednym tchem wszystkich rozproszonych aktów walki oraz
praktyk jednostkowego i kolektywnego oporu wynikającego z walki
klasowej i łączenie ich za pomocą pojęć: „komunizm”, „ruch
wszystkich ruchów”, „tumult mas” i tym podobnych. W istocie to
przejaw myślenia magicznego objawiający się w kategoryzowaniu i
nazywaniu tego, co zróżnicowane i rozmyte tak, by uczynić to realnym
i spójnym. Tak powstaje zjawisko, na którego cechy można dokonać
projekcji pragnień – i całkiem przypadkowo są to te same pragnienia,
które wyrażają dążenia polityczne danego ruchu. Nieważne, że
działania, o których tu mowa, mogły wynikać z dążeń ludzi o zupełnie
innym światopoglądzie i odmiennych potrzebach – liczy się wyobrażony
konstrukt, a nie jego rzeczywista treść.
[7] Andrew Flood, „S26 in Ireland and the Origins of the Anti-capitalist
movement”, *Workers Solidarity Movement* (Irlandia), 13 września
2000.
[8] Z UK – przyp. tłum.
[9] UK Anarchist Federation, *Resistance*, maj 2009, str. 4. Powyższe
cytaty służą tylko ilustracji – możecie bez problemu znaleźć
podobne. Nie miejcie mi za złe, jeśli utożsamiacie się z tymi
organizacjami/tendencjami. Znam wielu z was, robicie świetne rzeczy
i jesteście wspaniałymi ludźmi, z którymi przyszło mi dzielić
radości i trudy.
[10] Używam terminu „anarchistyczny ruch społeczny” w odniesieniu do
tych z nas, którzy określają się jako anarchiści i czują się
związani z tradycjami anarchizmu wywodzącymi się przede wszystkim z
Zachodu. Są też takie osoby, a nawet społeczności, które prowadzą
anarchistyczny/niehierarchiczny styl życia nie odnosząc się do tych
współczesnych ruchów. Opisuję je w rozdziale
[[#ch:africanroads][6]]. – „”
[11] Odniesienia do budowy lub tworzenia „nowej rzeczywistości
społecznej w starej skorupie” można spotkać dość często w
literaturze wolnościowej. Choć sama koncepcja tego procesu jest
starsza, zwrot ten pochodzi z preambuły do Konstytucji IWW
(Industrial Workers of the World): „Tworząc organizację na sposób
przemysłowy budujemy struktury nowego społeczeństwa w skorupie
starego”. („Organizacja na sposób przemysłowy” [oryg. „organizing
industrially”] polega na zrzeszaniu wszystkich pracowników danego
zakładu czy grupy zakładów w jeden związek zawodowy, nie tworząc
osobnych struktur dla pracowników poszczególnych ich wydziałów na
różnych szczeblach – przyp. tłum.)
[12] Owszem, Sieć oplata cały świat, ale większość z nas styka się w
niej z tym, co już zna: “Żyjemy w bańkach filtrujących treść (…)
dostrzegamy w nich tylko ludzi których już znamy i ludzi podobnych
do nich. Rzadko dostrzegamy szerszy obraz”. Ethan Zuckerman,
*Listening to Global Voices*, TED,
([[https://www.ted.com/talks/ethan_zuckerman]]).
[13] *Down with Empire, Up with Spring!*
(Te-Whanganui-a-Tara/Wellington: Rebel Press, 2006), str. 74. Tekst
dostępny online:
[[https://theanarchistlibrary.org/library/do-or-die-down-with-the-empire-up-with-the-spring]].
[14] Seaweed, *Land and Liberty: Toward an organically self—organized
subsistence movement*, („Occupied Isles of British Columbia”: wyd.
własne, 2002). Dostępne w sieci:
([[https://web.archive.org/web/20111124051533/[[http://www.anti-politics.net/distro/2009/land_and_liberty.pd][www.anti-politics.net]]f]]).
[15] Byliśmy pokonywani na ulicach przez policję, zmęczeni rutyną,
zinfiltrowani przez lewicę, zastraszeni długimi wyrokami,
przyćmieni muzułmańskimi rebeliami i zachodnimi inwazjami
militarnymi, zanurzeni po szyję w ruchu antywojennym i osłabieni
jego klęską. Wygraliśmy kilka kluczowych potyczek (technologia
produkcji niepłodnych, genetycznie zmodyfikowanych roślin (tzw.
nasiona terminatorowe) została zaniechana, a negocjacje WTO
załamały się), wielu z nas przeniosło się na łatwiejsze (bądź o
wiele bardziej dramatyczne) pola bitew, a część walk wykroczyła
poza jakiekolwiek akceptowalne ramy. Wielu zaangażowało się
lokalnie, porzucając złudzenia narracji o Masach i Spektaklu. Nie
powinno się również lekceważyć roli „niepolitycznych” czynników —
wychowywania dzieci, przesunięć pokoleniowych, depresji, śmierci i
pracy — w tej zmianie.
[16] Pomijając beznadziejny amerykanocentryzm tego stwierdzenia, było
ono kolejnym przykładem myślenia magicznego. Można się zastanawiać
czy równanie „Kopenhaga = Seattle” byłoby tak
samo popularne, gdyby COP15 przypadł na szóstą, a nie dziesiątą —
okrągłą i elegancką liczbowo — rocznicę wydarzeń w USA.
[17] Tzw. „Dzień 10.10.10” ogłoszony przez portal 350.org, skumulował
ponad 1600 wydarzeń w 135 krajach, w większości obracających się
wokół różnych wersji rytuałów sadzenia drzew/wymiany żarówek i
innych aktów czynionych „w dobrej wierze”.
[18] John Sauven — dyrektor wykonawczy Greenpeace UK, „Global collective
action is the key to solving climate change”, *Guardian*, 16 lutego
2010, str. 33. Artykuł dostępny online na:
[[https://www.theguardian.com/commentisfree/2010/feb/16/climate-change-global-solution-greenpeace]]
[19] Przykładami mogą tu być: obóz solidarnościowy Mainshill Camp
(niestety już zlikwidowany), oraz zwycięska kampania Climate Camp
przeciw rozbudowie lotniska Heathrow.
[20] Oczywistym przykładem, przynajmniej na Wyspach Brytyjskich, będą
ekipy skupione wokół Miast Przemian (ang. Transition Towns – przyp.
tłum.)
[21] Zobacz: Tadzio Muller i Ben Trott, *How to Institutionalise a
Swarm?* ([[https://www.zeitschrift-luxemburg.de/?p=412]]).
[22] *You are Now Fucked*, Natterjack Press,
([[https://web.archive.org/web/20120705052453/[[http://www.natterjackpress.co.uk:80][www.natterjackpress.co.uk]]/]]
(tekst niedostępny online – przyp. tłum.)). Tytuł nawiązuje do
ulotki z Climate Camp której front zdobił napis „You are Not
Fucked”.
[23] Oczywiście jeśli nie sprawdzi się najbardziej apokaliptyczny
scenariusz prawdziwego Końca Świata, wywołanego przez zmiany
klimatyczne. Opisał go Mark Lynas na przykładzie permskiego
wymierania. Co jest możliwe… Mark Lynas, *Six Degrees: Our Future
on a Hotter Planet* (Londyn: HarperCollins, 2007), str. 243.
[24] Konferencję Ludów Świata o Zmianach Klimatu i Prawach Matki Ziemi
zorganizował rząd Boliwii. Rzetelna anarchistyczna krytyka, zob.
Dariush Sokolov, „Cochabamba: Beyond the Complex — Anarchist
Pride”, *Shift Magazine*, 9/2010. Bardziej pozytywny — choć wciąż
sceptyczny — głos wobec konferencji można znaleźć w: Building
Bridges Collective, *Space for Movement? Reflections from Bolivia
on climate justice, social movements and the state* (Bristol: wyd.
własne, 2010).
[25] Cytowane w: Christopher Manes, *Green Rage: Radical
Environmentalism and the Unmaking of Civilisation* (Boston: Little
Brown and Company, 1990), str. 25.
[26] Edward Goldsmith *et al*., *5000 Days to Save the Planet* (Londyn:
Hamlyn, 1990).
[27] James Lovelock, *Climate Change on the Living Earth*, wykład dla
Royal Society, 29 października 2007.
[28] Jego postawa projądrowa ma sens, jeśli tak jak on opowiadasz się po
stronie cywilizacji. Lovelock nie widzi w energii jądrowej
rozwiązania problemu globalnego ocieplenia, które z kolei ma za
nieuchronne. Uważa, że energia z rozpadu jądrowego i ostatecznie z
fuzji jądrowej to jedyne technologie zdolne do podtrzymania blasku
świateł w momencie odwrotu cywilizacji. Jako ktoś, kto chce, aby
światła zgasły, widzę logikę w jego argumentach, jednak pragnąc
czegoś odwrotnego niż on, nie muszę ani się z nim zgadzać, ani
odrzucać jego argumentacji.
[29] Możliwe że to właśnie ta książka zainspirowała ruch ekologiczny,
który skupiał się na czymś więcej niż „konserwacji” przyrody
[30] ESS, Earth System Science — przyp. tłum.
[31] IPCC: Intergovernmental Panel on Climate Change (Międzyrządowy
Zespół do spraw Zmian Klimatu). Kontrowersje dotyczą tutaj nie tyle
nauki, co raczej sposobu prezentacji danych w podsumowaniu dla
decydentów — o redakcję tekstów i dobór słów, które w pewnym
stopniu wynikają z presji władz krajów ONZ. Pozostali badacze z tej
samej dziedziny apelowali o większą niezależność od rządów: „IPCC:
cherish it, tweak it or scrap it?”, w: *Nature*, 11 lutego 2010.
[32] Zanieczyszczenia przemysłowe zwiększyły stężenie aerozoli
atmosferycznych, które stanowią zalążki chmur oraz (jak się
przyjmuje) odbijają światło słoneczne w przestrzeń kosmiczną. Gdyby
nagle wyłączyć światowy przemysł, efekt zaciemnienia zniknąłby, a
temperatury na powierzchni ziemi wzrosłyby znacząco niemal
natychmiast. To z kolei mogłoby wywołać sprzężenie zwrotne, czyli
wyemitowanie ogromnych ilości gazów cieplarnianych przez układy
niezależne od człowieka. Nie bez powodu Lovelock twierdzi, że
żyjemy w „oszukanym klimacie” — cokolwiek nie zrobimy, i tak będzie
źle. Przedstawiłem tutaj bardzo prosty (a co za tym idzie,
niekompletny) obraz bardzo złożonego procesu. Ta teoria jest lepiej
przedstawiona w Meinrat Andreae *et al*., „Strong present-day
aerosol cooling implies a hot future”, w: *Nature*, 30 czerwca
2005. Bardziej przystępne (choć mniej aktualne i uproszczone)
wprowadzenie do globalnego zaciemnienia, zob. dokument BBC „Global
Dimming” z 2005 roku
([[http://www.bbc.co.uk/sn/tvradio/programmes/horizon/dimming_trans.shtml]]).
Istnienie efektu maskowania jest dziś powszechnie akceptowane, ale
jego rozmiary pozostają nieznane. Przykładowo modele klimatyczne
stosowane w badaniu Met Office Hadley Centre z 2008 roku wykazały,
że nagłe usunięcie dymów przemysłowych może spowodować umiarkowany
lub duży wzrost ocieplenia. W każdym razie, „Jest bardzo
prawdopodobne, że chłodzenie przez aerozole powstrzymuje dużą część
ocieplenia wywołanego gazami cieplarnianymi”. — Peter Stott *et
al*., „Observed climate change constrains the likelihood of extreme
future global warming”, w: *Tellus B*, 60: str. 76–81, 2008. Wśród
zwolenników celowej geoinżynierii idea zwiększenia globalnego
zaciemnienia przez wypuszczenie siarczanów do stratosfery staje się
coraz bardziej popularna, o radości… Warto podkreślić, że w chwili
gdy to czytasz, spora część przytoczonych tu przykładów naukowych
uległa dezaktualizacji.
[33] Sprawozdanie z konferencji we wrześniu 2009 — „4 Degrees and
Beyond: Implications of a global change of 4 plus degrees for
people, ecosystems and the earth-system” („4 stopnie i więcej:
implikacje globalnej zmiany o 4 i więcej stopni Celsjusza dla
ludzi, ekosystemów i układu Ziemi”), zorganizowanej przez
Uniwersytet Oksfordzki, Centrum Badań Klimatu Tyndalla i Met Office
Hadley Centre, [[https://www.eci.ox.ac.uk/events/4degrees/]]
[34] Bob Watson, cytowany w: „How to Survive the Coming Century”, *New
Scientist*, 25 lutego 2009.
[35] Cytowany w: „How to Survive the Coming Century”, *New Scientist*,
25 lutego 2009.
[36] James Hansen, cytowany przez Billa McKibbena w „Civilizations Last
Chance”, *Los Angeles Times*, 11 maja 2008.
[37] Termin *ghost acres* nie ma jak dotąd swojego polskiego
odpowiednika. Pochodzi on z książki Kennetha Pomeranza o
kolonializmie i oznacza ziemie zawłaszczone przez Brytyjczyków pod
uprawę zbóż, bawełny, cukru, czy herbaty – towarów deficytowych,
które były „motorem” rewolucji przemysłowej. Terminu tego używa się
także w odniesieniu np. do areałów skupionych na produkcji paszy
dla zwierząt w tzw. pierwszym świecie. „Widmowość” tych pól polega
na tym, że choć wszyscy korzystamy z ich plonów, tak jakby rosły
one tuż obok nas, to jednak nigdy ich nie widzimy, albo raczej –
wolimy ich nie widzieć. Zob. Kenneth Pomeranz‚*The Great
Divergence* (Princeton 2000). – przyp. tłum.
[38] Dla kontrastu, szacuje się że światowa populacja prehistorycznych
ludów łowiecko-zbierackich nie przekroczyła 10 milionów przez
niemal wszystkie z 60,000 pokoleń ludzkości. Gerald Marten, *Human
Ecology* (Londyn: Earthscan Publications, 2001), str. 26–38.
[39] „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i
uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi,
nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi
po ziemi”. — *Biblia Tysiąclecia*, Rdz 1, 28
[40] *World Population Prospects: The 2008 Revision*, Population
Division of the Department of Economic and Social Affairs of the
United Nations Secretariat. Czerwiec 2009.
[41] Osiągnięcia anarchistek i feministek z „nowych ruchów społecznych”
lat 60. i późniejszych są dość dobrze znane, lecz ich udział w
walce o prawa reprodukcyjne sięga jeszcze wcześniej. Emma Goldman,
pielęgniarka i położna (jak wiadomo, miała też wiele innych
talentów), była jedną z najbardziej znanych osób zaangażowanych w
tę walkę. Dla niezliczonych, bezimiennych aktywistek organizacja
wokół tej kwestii była chlebem powszednim, jako że łączą się tu
sprawy związane z walką klas i emancypacją kobiet. Jak stwierdziła
Goldman, „Duże rodziny są kulami u nóg ludu pracującego!” Choć
następujący cytat odnosi się do ruchu francuskich anarchistów z
początku XX wieku, to mógłby dotyczyć wielu innych krajów:
„Anarchizm jest syntezą ich wszystkich, a «neomaltuzjanizm»
(planowanie rodziny), edukacja i antymilitaryzm były istotnymi i
podstawowymi polami działań anarchistów, którzy pragnęli całkowitej
rewolucji społecznej”. — David Berry, *A History of the French
Anarchist Movement: 1917–1945* (Oakland: AK Press, 2009), str. 26.
[42] Zob. George Bradford, „Woman’s Freedom”, w: *How Deep is Deep
Ecology?* (Detroit: Fifth Estate, 1989).
[43] Porządne wprowadzenie do problemów związanych z zieloną rewolucją
zob. Vandana Shiva, *Monocultures of the Mind: Perspectives on
Biodiversity and Biotechnology.* (Londyn: Zed Books 1998).
[44] William R. Catton Jr., *Overshoot: The Ecological Basis of
Revolutionary Change* (Illinois: University of Illinois Press,
1982), str. 38.
[45] Dosł. „szczyt wydobycia ropy” – moment najszybszego wydobywania
ropy, po którym jej produkcja zacznie zwalniać aż do wyczerpania
światowych zapasów – przyp. tłum.
[46] *World Hunger Hits One Billion*, BBC
([[http://news.bbc.co.uk/1/hi/world/europe/8109698.stm]]), 19
czerwca 2009.
[47] Mike Davis, *Late Victorian Holocausts: El Nino Famines and the
Making of the Third World* (Londyn: Verso, 2001), str. 9.
[48] „Ta dziewczynka tutaj, na przykład, jest w jadłodajni w Etiopii.
Jadłodajnia ta była wypełniona dziewczynkami takimi jak ona.
Niesłychane jest to, że jej bracia, z tej samej rodziny, nie mieli
wcale tych problemów. W Indiach przeżywalność w pierwszym roku
życia jest taka sama wśród dziewczynek i chłopców, bo polegają na
karmieniu piersią, a pierś nie ma preferencji płci. W latach 1 do
5, umieralność dziewczynek jest o 50% wyższa niż u chłopców — w
całych Indiach”. — Sheryl WuDunn, *Our century’s greatest
injustice* (lipiec 2010:
[[https://www.ted.com/talks/sheryl_wudunn_our_century_s_greatest_injustice]]).
[49] CNA Corporation. *National Security and the Threat of Climate
Change* (Alexandria: CNA Corporation, 2007), Wniosek 1.
[50] *Ibid*, Wniosek 2.
[51] Na przykład: „Przez zbiorczy efekt zmian klimatycznych i obecnych
napięć, przyszłe operacje militarne będą częstsze oraz
intensywniejsze niż dzisiejsze w Timorze Wschodnim i na Wyspach
Salomona. [Dowódca australijskich wojsk powietrznych, Angus]
Houston powiedział, że wzrost poziomu morza indukowany zmianami
klimatu pogorszy społeczne problemy w państwach wyspiarskich.
Często są one biedne i zacofane, z niskim potencjałem na wzrost
gospodarczy, poza niewieloma wyjątkami. To oznacza, że czekają je
trudności w przystosowaniu do zmieniającego się klimatu, podczas
gdy zmieniająca się struktura opadów, ekstremalna pogoda i
podnoszenie poziomu mórz zagrożą rolnictwu i rybactwu, które
stanowią podstawę ich egzystencji. «Stąd już tylko mały krok do
politycznej destabilizacji i społecznego nieładu», powiedział
Houston” – „Australijski dowódca wojskowy ostrzega przed
klimatyczną destabilizacją Pacyfiku”, *France 24*, 3.11.2010
([[http://www.france24.com]]. Artykuł dostępny online:
[[http://www.spacewar.com/reports/Australia_military_head_warns_of_Pacific_climate_instability_999.html]]).
[52] James R. Lee, *Climate Change and Armed Conflict: Hot and Cold
Wars* (Londyn: Routledge, 2009), str. 7.
[53] *National Security and the Threat of Climate Change* (Alexandria:
CNA Corporation, 2007), str. 6.
[54] Kurt M Campbell *et al*., *The Age of Consequences: The Foreign
Policy and National Security Implications of Global Climate Change*
(Centre for Strategic and International Studies, 2007), cytowane w:
Gwynne Dyer, *Climate Wars* (Toronto: Random House, 2009), str. 19.
[55] *Down with Empire, Up with Spring!* (Te
Whanganui-a-Tara/Wellington: Rebel Press, 2006), str. 118.
[56] R Nordas i NP Gleditsch, „Climate change and conflict”, *Political
Geography* (26) 627–638 (2007), cytowane w: James R. Lee, *Climate
Change and Armed Conflict: Hot and Cold Wars* (Londyn: Routledge,
2009), str. 15.
[57] Maria Nikiforowna „była jedyną kobietą-dowódczynią licznej siły
rewolucyjnej na Ukrainie – atamanszą. Ekwipunkiem Wolnej Drużyny
Bojowej były dwa duże działa i uzbrojona drezyna. W wagonach były
uzbrojone samochody, taczanki, konie, a także żołnierze, co
znaczyło że grupa nie była ograniczona do linii kolejowych. Na
pociągach widniały banery z napisami „Klasa robotnicza może
wyzwolić się tylko i wyłącznie sama!”, „Niech żyje anarchia!”,
„Władza tworzy pasożyty!”, oraz „Anarchia jest matką porządku!”.
(…) Z ich czarnymi flagami i działami, oddziały Marusi przypominały
okręty piratów, żeglujące po ukraińskich stepach”. — Malcolm
Archibold, *Atamansha: The Story of Maria Nikiforova, the Anarchist
Joan of Arc* (Edmonton: Black Cat Press, 2007), str. 21–22.
[58] James R. Lee, *Climate Change and Armed Conflict: Hot and Cold
Wars* (Londyn: Routledge, 2009), str. 93.
[59] Mattijs Van de Port, *Gypsies, Wars and Other Instances of the
Wild: Civilisation and its Discontents in a Serbian Town*
(Amsterdam: Amsterdam University Press, 1998), str. 15–17.
[60] Randolph Bourne, „War is the Health of the State”. Bureau of Public
Secrets ([[http://www.bopsecrets.org/CF/bourne.htm]]).
[61] Pierre Clastres, *Archaeology of Violence* (Nowy Jork:
Semiotext(e), 1994), str. 164–165.
[62] Zabijani podczas okresów (kontr)rewolucyjnego zamętu, lub wybierani
jako cele reżimów autorytarnych w czasach względnego pokoju —
anarchiści mają tendencję do obrywania. Nasze szeregi zostały też
przerzedzone przez tych, którzy czuli się zmuszeni uciec przed
cywilizacją przez samobójstwo lub narkotyki.
[63] Joseph Khan, „Anarchism, the Creed that Won’t Stay Dead”, *New York
Times*, 5 sierpnia 2000.
[64] Podstawową „naturą” każdej cywilizacji jest iluzoryczna alienacja
od dziczy, pogłębiająca się wraz z alienacją od innych, od ziemi,
od owoców naszej pracy i nawet od naszych pragnień. Dzikie
zwierzęta (w tym ludzie) są oswajane – udomawiane – przez
odgrodzenie ich, odseparowanie od ich naturalnych środowisk i
wolnych członków ich gatunku. Dominacja jest wypalana w ich mózgach
przez przemoc i racjonowanie surowców. Dzikość jest oswajana,
zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz. Narodziny „udomowienia były
częścią początku produkcji, wielce zwiększonego podziału pracy i
położyły fundament podziałów społecznych. To wszystko złożyło się
na epokową zmianę w charakterze ludzkiego bytu i jego rozwoju,
zarażając go jeszcze większą ilością przemocy i pracy”. — John
Zerzan, *Elements of Refusal* (C.A.L Press: Kolumbia, 2006), str.
77. O ile jest ważnym, by rozumieć ich początki, byłoby błędem
widzieć alienację i udomowienie jako przeszłe zdarzenia, są one
raczej procesem, któremu można się sprzeciwić. Na początek warto
zapoznać się z: Ian Hodder, *The Domestication of Europe* (Oksford:
Basil Blackwells, 1990), Leopold Roc, *Industrial Domestication:
Industry as the Origins of Modern Domination.* Anarchist Library
([[http://theanarchistlibrary.org/library/leopold-roc-industrial-domestication-industry-as-the-origins-of-modern-domination]]),
Derrick Jensen *et al*., *Strangely Like War: The Global Assault on
Forests* (Green Books: Dartington, 2003), Jacques Camatte, *Against
Domestication* (Leeds: Re-Pressed Distro, 2006), *Beasts of Burden:
Capitalism, Animals, Communism* (Antagonism Press: Londyn, 1999).
[65] James Lovelock, *Climate Change on the Living Earth*, (The Royal
Society: Londyn, 29 października 2007). Tekst dostępny online na:
[[http://www.jameslovelock.org/climate-change-on-a-living-earth/]]
[66] Wystąpienie nieuczciwego Ministra Handlu Zagranicznego (Nigerii), G
Yhemy, Crowne Plaza Hotel, Haga, 27 kwietnia 2000. (Drużyna
tłumacząca tekst nie zdołała zweryfikować, czy takie spotkanie
miało miejsce — przyp. tłum.)
[67] Zobacz: Naomi Klein, *Doktryna Szoku: Jak współczesny kapitalizm
wykorzystuje klęski żywiołowe i kryzysy społeczne* (Warszawa: MUZA
S.A, 2007).
[68] W przeciwieństwie do pomysłu, że zmniejszenie zasobów
prawdopodobnie doprowadzi do zwiększenia ilości konfliktów, wiele
badań wykazało, że to zwiększone zasoby powodują ich wzrost.
Konflikt może być spowodowany przez kombinację chciwości i
pretensji, a często to chciwość jest motorem, zaś pretensja jej
usprawiedliwieniem. „Sugeruje to, że przekleństwo zasobów, poprzez
ujawnienie rządzącym pokusy wielkiego bogactwa, jest najsilniejszym
motorem przemocy i konfliktów”. – Camilla Toulmin, *Climate Change
in Africa* (Londyn: International African Institute i Zed Books)
1999, str. 118.
[69] Sam Mbah i IG Igariwey, *African Anarchism: The History of a
Movement* (Tucson: See Sharp Press, 1997), str. 27–33.
[70] Warto zwrócić uwagę na następujące kwestie: „Takie ograniczone
powiązania leżały w interesie (…) [bossów], którzy celowo stworzyli
klasę pół-robotniczą. Thomson uważa: «Właściciele kopalni i
zarządcy gospodarstw polegają na tym, że chłopi [pracujący
tymczasowo] używają swoich gospodarstw do produkcji własnej (pod
ich nieobecność, prowadzonej przez rodziny). Ponieważ pracownicy
mają to dodatkowe źródło utrzymania, płace można utrzymać na niskim
poziomie.»” – Jim Feast, „The African Road to Anarchism?”, w:
*Fifth Estate* tom 43, nr 2, 2008.
[71] Dla dobrego oglądu niektórych żyjących, aniżeli wyobrażonych,
anarchii – w Afryce i nie tylko – patrz: Harold Barclay, *People
Without Government: An Anthropology of Anarchy* (Londyn: Kahn &
Averill, 1990).
[72] P. Skalnik, *Outwitting the State*, (Nowy
Brunszwik: Transaction Publishers, 1989), str. 13.
[73] Dla mnie osobiście jest to odrażające i zdecydowanie autorytarna
praktyka, której niektórzy anarchiści wciąż chętnie się imają…
[74] Chociaż oczywiście nie powinno odbywać się to kosztem spojrzenia na
relacje klasowe, równowagi sił, walk i radości tam, gdzie żyjemy.
Zbyt wielu aktywistów zna zawiłości walk na dalekich ziemiach, a
niewiele o konfliktach społecznych wokół siebie.
[75] Chociaż zgadzam się tu z autorem, powiedziałbym, że „kwestia
klienta” jest czynnikiem stojącym za rozpowszechnianiem systemów
wielopartyjnych, ale w żadnym wypadku nie jedynym. Inne czynniki to
na przykład: upadek bloku sowieckiego, społeczna mobilizacja
demokratyczna w Afryce i żądania Zachodu – zarówno finansowe, jak i
ideologiczne. Interesujące będzie, jak rozwój potęgi Chin w Afryce
wpłynie na powyższy proces.
[76] Jim Feast, „The African Road to Anarchism?”, w: *Fifth Estate* tom
43, nr 2, 2008.
[77] Słaby żart kosztem śmiesznego „Social Anarchism vs Lifestyle
Anarchism” Murraya Bookchina, dychotomia.
[78] Sam Mbah i IG Igariwey, *African Anarchism: The History of a
Movement* (Tucson: See Sharp Press, 1997), str. 108.
[79] „Rozwój sprawia, że drogi stają się proste; ale kręte drogi
nienaruszone rozwojem są drogami geniuszu”. – William Blake,
cytowany w: Lawrence Millman *Last Places: A Journey in the North*
(Londyn: Sphere Books, 1992).
[80] James C. Scott, *The Art of Not Being Governed: An Anarchist
History of Upland South-East Asia* (New Haven: Yale University
Press, 2009).
[81] Jeśli w to wątpisz, spróbuj poczuć smak wolności, spożywając
jedzenie, którego nie kupiłeś w czasie wolnym od pracy, ale
wyhodowałeś własnymi rękami. Uważam, że to doświadczenie przekona
cię, że ziemia jest wolnością i sprawi, że zapragniesz więcej
jednego i drugiego. Dla tych, którzy lubią odniesienia do książek,
a także mieć brudne ręce, patrz: The Ecologist, *Whose Common
Future? Reclaiming the Commons* (Londyn: Earthscan, 1993)
[82] Tłum. polskie: Adam Asnyk.
[83] Graeme Barker, „A Tale of Two Deserts: Contrasting Desertification
Histories on Rome’s Desert Frontier”, w: *World Archaeology*, tom
33, nr 3, 2002, str. 488–507.
[84] Helmut Geist, *The Causes and Progression of Desertification*
(Aldershot: Ashgate Publishing, 2005), str. 4–7.
[85] Wątpliwości można rozwiać z pomocą lektury. Clive Ponting, A *Green
History of the World: The Environment and the Collapse of Great
Civilisations*. (Londyn: Penguin Books, 1991). Nawiasem mówiąc,
przed podjęciem pracy na uczelni Ponting o włos uniknął do
więzienia (niespodziewanie został uniewinniony przez przysięgłych)
za upublicznienie informacji dotyczących Afery Belgrano – tj.
zatopienia przez Brytyjczyków argentyńskiego okrętu wojennego
opuszczającego teren działań wojennych na Falklandach – do których
miał dostęp jako pracownik służby cywilnej w Ministerstwie Obrony.
[86] Vernon G. Carter and Tom Dale, *Topsoil and Civilization*
(Oklahoma: University of Oklahoma Press, 1974).
[87] Edward Abbey, *Desert Solitaire: A Season in the Wilderness* (Nowy
Jork: Ballantine Books, 1971), str. 303–305.
[88] Wilfred Theiseger, Arabian Sands (Londyn: Penguin, 1959). Autor
informuje w przypisie, że zdecydował się na bezczelny krok zmiany
występującego w oryginalnym tekście „Man” na nieokreślające rodzaju
„One” (zgodnie z intencją autora/ki zdecydowaliśmy się na płciowo
neutralne tłumaczenie – przyp. tłum.).
[89] Zob. Christobel Mattingley red., *Survival in our own land:
‘Aboriginal’ experiences in ‘South Australia’ since 1836* (Sydney:
Hodder & Stoughton, 1988).
[90] Aby poznać kontekst sytuacji Tuaregów, zobacz: Helene
Claudot-Hawad, ‘A Nomadic Fight Against Immobility: the Tuareg in
the Modern State’, w: Dawn Chatty red. *Nomadic Societies in the
Middle East and North Africa: Entering the 21st
century*. (Lejda: Brill Academic Publishers, 2006).
[91] „Przy tym, że zarówno wzrost temperatur i zmiany występowania
opadów są wysoce prawdopodobne, rolnicy będą musieli zmierzyć się z
trudniejszymi warunkami uprawy. Hodowla zwierząt może okazać się
lepszym wyborem, zwłaszcza gdy pasterze zrezygnują z wypasania mało
odpornego na temperaturę bydła na rzecz kóz, owiec i wielbłądów,
które lepiej radzą sobie w gorącym i suchym klimacie”. (str. 12.)
„W ogólności sektor hodowlany może lepiej poradzić w trudnych
warunkach w porównaniu przemysłowym rolnictwem, jako że mieszane
stada drobnych pasterzy będą prawdopodobnie lepiej radzić sobie z
nieregularnymi opadami. Sezonowy wypas bydła, w którym zwierzęta
przemieszczają się w zależności od pory roku, wypada lepiej niż
taki, gdzie zwierzęta trzyma się na wielkich komercyjnych farmach
mięsnych i mleczarskich. Na obszarach, które staną się bardziej
gorące i suche, stada coraz mniej będą składać się z bydła, a w
rosnącym stopniu przez drobniejszy inwentarz lub wielbłądy. Jeśli
oznacza to, że będzie można posiadać mniej wołów, nie pozostanie to
bez wpływu na możliwości produkcyjne ziemi uprawnej”. (str. 60.;
Camilla Toulmin, *Climate Change in Africa* (Londyn: International
African Institute i Zed Books, 2009).
[92] Richard B Lee i Richard Daly, red. *The Cambridge Encyclopaedia of
Hunters and Gatherers* (Cambridge: Cambridge University Press,
1999).
[93] Było to jednak wygodne dla brytyjskiej armii, ponieważ stały się
idealnym gruntem do testów broni jądrowej.
[94] Nisa, kobieta z plemienia !Kung San, mówi: „Pamiętam, jak kiedyś
chodziłam z przyjaciółmi po buszu. Nasze rodziny przemieszczały się
z jednego obozu do drugiego, a ja z przyjaciółmi szliśmy przed
dorosłymi, ujeżdżając się nawzajem, udając że jesteśmy osłami.
Wtedy moja koleżanka Besa zobaczyła leżące na ziemi martwe zwierzę;
potem zobaczyliśmy kolejne i kolejne; wszystkie niedawno zabite
przez lwy. Pobiegliśmy z powrotem po swoich śladach, krzycząc:
«Widzieliśmy trzy martwe zwierzęta zabite przez lwy!» Dorośli
powiedzieli: «Ho, ho, nasze dzieci… nasze cudowne dzieci… nasze
cudowne, cudowne dzieci»”! — Marjorie Shostak, *Nisa: The Life and
Words of a !Kung Woman* (Londyn: Earthscan,1990), str. 101.
[95] Tłumaczenie własne.
[96] Steve Conner, „Worlds Most Ancient Race traced in DNA Study”, *The
Independent* (Londyn), 1 maja 2009.
[97] Rachel Sussman, *The World’s Oldest Living Things*, TED 2010,
([[https://www.ted.com/talks/rachel_sussman_the_world_s_oldest_living_things]]).
[98] Survival International
([[https://www.survivalinternational.org/tribes/bushmen]]).
[99] I dotyczy to także ludzi.
[100] James Lovelock, *The Revenge of Gaia* (Londyn: Penguin Books,
2006), str. 159.
[101] W. H. Auden, „Upadek Rzymu”, w: *Collected
Poems* (Londyn: Faber & Faber, 2004).
[102] Tim Folger, „Viking Weather: The Changing Face of Greenland”,
*National Geographic* 217(6), czerwiec 2010, str. 49.
[103] James Melic, James i Duncan Bartlett, *Melting Ice Opens Up
Potential for Arctic Exploitation.* BBC World Service — Business
Daily: 22 września 2010,
([[https://www.bbc.co.uk/news/business-11381971]]).
[104] W oryginale „cold rush”, dosł. chłodna gorączka; gra słów z „gold
rush” – gorączka złota – przyp. tłum.
[105] Camilla Toulmin, *Climate Change in Africa* (Londyn: International
African Institute i Zed Books, 1999), str. 15–16.
[106] Laurence C. Smith, *The World in 2050: Four Forces Shaping
Civilization’s Northern Future* (Nowy Jork: Penguin, 2010), str.
6.
[107] „Global Warming Poses Threats and Opportunities to Arctic Region”,
*Manila Bulletin* 6 grudnia 2009.
[108] James R. Lee, *Climate Change and Armed Conflict: Hot and Cold
Wars* (Londyn: Routledge, 2009), str. 167 i str. 17.
[109] Na przykład Rosyjska Strategia Bezpieczeństwa Narodowego, przyjęta
wiosną 2009 roku, rozważała możliwość użycia sił zbrojnych w razie
konfliktu o złoża węglowodorów. „Climate Change, the Arctic and
Russia’s National Security”, *Pravda*, 25 marca 2010
([[http://www.pravdareport.com/russia/politics/25-03-2010/112732-climate_russia-0/]]).
[110] Władimir Putin publicznie oświadczył, że jego zdaniem istnieje
paląca potrzeba, by zabezpieczyć „strategiczne, ekonomiczne,
naukowe i obronne interesy Rosji” na Arktyce. *Russia Plants Flag
Under N Pole*, witryna BBC News, 2 sierpnia 2007
([[http://news.bbc.co.uk/1/hi/world/europe/6927395.stm]]).
[111] James R Lee, *Climate Change and Armed Conflict: Hot and Cold
Wars* (Londyn: Routledge, 2009), str. 102.
[112] Oryg. „wolf spider”. Pająk, prawdopodobnie *Pardosa glacialis* –
przyp. tłum.
[113] *Salix brachycarpa* — przyp. tłum.
[114] Barry Lopez, *Arctic-Dreams: Imagination and Desire in a Northern
Landscape* (Nowy Jork: The Harvill Press, 1999), str. xxiii —
xxvii.
[115] Dla nieodrodnie ponadgranicznych Saamów, samo istnienie dzielących
państw narodowych jest problemem, a państwowe próby dostosowania
się do zmian klimatu mogą okazać się dla tego ludu śmiercionośne,
nawet bez uwzględniania ekspansji cywilizacyjnej. Patrz: Erik
Reinert i in., „Adapting to climate change in Sami reindeer
herding: the nation-state as problem and solution”, w: W Neil
Adger i in., *Adapting to Climate Change: Thresholds, Values,
Governance* (Cambridge: Cambridge University Press, 2009), str.
417–431. Dobre omówienie kontekstu wykonał również Hugh Beach,
*The Saami of Lapland* (Londyn: Minority Rights Group. 1988).
[116] Kiedy dokładnie rdzenny naród przestaje istnieć i staje się
częścią szerszej kultury to kwestia, którą pozostawię samym
rdzennym mieszkańcom. To że taka asymilacja jest do głębi bolesna
jest odzwierciedlone zarówno w oszałamiającej liczbie samobójstw
wśród wielu świeżo osiadłych społeczności jak i we współczynniku
samobójstw w ogóle, gdy dzieci na całym świecie przekształcane są
w małe trybiki i mikroprocesory.
[117] Survival International, *Siberian Peoples Protest Against Oil and
Gas Pipelines*, 26 sierpnia 2005,
([[https://www.survivalinternational.org/news/985]]).
[118] Geoffrey York, „Indigenous People Describe Real Perils of Global
Warming”, w: *The Globe and Mail*, 14 grudnia 2007.
[119] Luke Harding, „Climate Change in Russia’s Arctic Tundra”,
*Guardian*, 20 września 2010.
[120] Dla cywilizacji, wielkie tajanie Dalekiej Północy stworzy zarówno
przeszkody jak i pomosty. Lawrence C. Smith twierdzi, że w wielu
miejscach, przez gorszy dostęp drogowy zimą i zmiany gruntu
spowodowane tającą zmarzliną, będziemy mieli do czynienia ze
„spadającą dostępnością lądową, ale rosnącą dostępnością morską.
Dla wielu odległych krain interioru widzę, być może zaskakującą,
perspektywę zmniejszonej ludzkiej obecności i ich powrotu do
dzikszego stanu”. — Laurence C. Smith, *The World in 2050: Four
Forces Shaping Civilization’s Northern Future* (Nowy Jork:
Penguin, 2010), str. 170.
[121] *Parag Khanna Maps the Future of Countries*, TED, lipiec 2009,
([[https://www.ted.com/talks/parag_khanna_maps_the_future_of_countries]]).
[122] Transakcja zakupu Luizjany przez Amerykanów, do której doszło w
1803 pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Francją wbrew zapisom
traktatu z San Ildefonso pomiędzy Francją a Hiszpanią – przyp.
tłum.
[123] Laurence C. Smith, *The World in 2050: Four Forces Shaping
Civilization’s Northern Future* (Nowy Jork: Penguin, 2010), str.
258.
[124] Nowo powstająca tendencja, by myśleć o miastach jako zbawieniu dla
natury, to nic więcej niż utopijny nonsens. Zauważmy, że w tym
podejściu ślad węglowy wylicza się przy użyciu metod, które nie
uwzględniają zależności między różnymi gałęziami przemysłu. Dobrym
i dosyć nowym przykładem tego typu rojeń jest artykuł „Escape to
the City”, autorstwa Shanty Barley, zamieszczony w *New Scientist*
6.11.2010, str. 32–34. Redaktorzy umieścili go na okładce, jako
główny artykuł numeru pod tytułem „Miejska Utopia”, co mówi samo
za siebie.
[125] Lagos w Nigerii zamieszkuje około 20 milionów ludzi. Jest to jedno
z najszybciej rosnących megamiast. Niegdyś była to niewielka osada
rybacka, która dziś rozrosła się w slumsy mieszczące około 100 000
osób, mieszkających głównie w palafitach (budynek wzniesiony nad
powierzchnią wody, oparty na palach wbitych w dno – przyp. tłum.)
wzniesionych w lagunie Lagosu. Jak często się zdarza na takich
obszarach, władzę sprawują lokalne gangi, zamiast tych rządowych.
[126] Mike Davis, *Dead Cities and Other Tales* (Nowy Jork: The New
Press, 2002), str. 363.
[127] United Nations Human Settlements Programme, *State of the World’s
Cities 2008/2009* (Londyn: Earthscan, 2008), cytowane w: *The
World in 2050: Four Forces Shaping Civilization’s Northern Future*
autorstwa Laurence C. Smith (Nowy Jork: Penguin, 2010), str. 32.
[128] Liczba ludności zaczerpnięta ze spisów krajowych. Bristol: 433 100
(Zjednoczone Królestwo, 2001). Bratysława: 429 000 (Słowacja,
2006). Oakland: 446 901 (USA, 2010).
[129] Hans Rosling, *Hans Rosling: The best stats you’ve ever seen.*
TED, luty 2006,
([[https://www.ted.com/talks/hans_rosling_shows_the_best_stats_you_ve_ever_seen]]).
[130] Zob. Christine McMurray and Roy Smith, *Diseases of Globalization:
Socioeconomic Transitions and Health* (Londyn: Earthscan, 2001).
[131] Odpowiednio 1,20 i 1,27 miliona, stan na rok 2002. Tim Halliday
oraz Basiro Davey, *Water and Health in an Overcrowded World*
(Oksford: Oxford University Press, 2007), str. 39.
[132] Jak gdyby proces ten dobiegł u „nas” końca…
[133] Laurence C. Smith, *The World in 2050: Four Forces Shaping
Civilization’s Northern Future* (Nowy Jork: Penguin, 2010), str.
35.
[134] Ten termin pochodzi z książki Paula Colliera (były ekonomista
Banku Światowego) i odnosi się najbiedniejszych krajów, głównie
afrykańskich, liczących łącznie ok. miliarda ludności. Collier
zauważa, że pomimo międzynarodowej pomocy, w krajach tych wzrost
gospodarczy w latach 80. i 90. był co najwyżej niewielki – przyp.
tłum.
[135] „(…) Dolny miliard będzie musiał długo czekać, by różnica ich
zarobków i tych w krajach azjatyckich będzie podobna do tej, która
występowała w latach 80. między Azją i krajami rozwiniętymi. Nie
zamyka to drzwi do rozwoju gospodarczego przed krajami dolnego
miliarda, jednak znacznie go utrudnia. Te same mechanizmy
światowej gospodarki, które umożliwiły rozwój w Azji utrudnią
rozwój dolnego miliarda”. — Paul Collier, *The Bottom Billion: Why
the Poorest Countries are Failing and What Can Be Done About It*
(Oksford: Oxford University Press, 2008, str. 86). Niezależnie od
tego, czy tak jak Collier ma się ten proces za mechaniczny, czy
uznaje się go za przejaw interesów klasowych (bądź jedno i
drugie), ogólny wniosek jest przekonujący.
[136] Zobacz rozdział [[#ch:desertstorms][5]], „”, oraz
[[#ch:africanroads][6]], „”.
[137] Paul Collier, *The Bottom Billion: Why the Poorest Countries are
Failing and What Can Be Done About It* (Oxford: Oxford University
Press, 2008), str. 3.
[138] *Global Trends 2025: A Transformed World* (Waszyngton: US National
Intelligence Council, 2008), str. 99, cytowane w: Laurence C.
Smith, *The World in 2050: Four Forces Shaping Civilization’s
Northern Future* (Nowy Jork: Penguin, 2010), str. 43.
[139] Robert Neuwirth, *Shadow Cities: A Billion Squatters, a New Urban
World.* (Londyn: Routledge, 2004).
[140] Statystyki ONZ cytowane w: Mike Davis, *Planet of Slums* (Londyn:
Verso, 2007), str. 23.
[141] Mike Davis, *Planet of Slums* (Londyn: Verso, 2007), str. 42.
[142] Robert Neuwirth, *Shadow Cities: A Billion Squatters, a New Urban
World* (Londyn: Routledge, 2004).
[143] Leopold Roc, *Industrial Domestication: Industry as the Origins of
Modern Domination.* Anarchist Library
([[http://theanarchistlibrary.org/library/leopold-roc-industrial-domestication-industry-as-the-origins-of-modern-domination]]).
[144] Murray Bookchin, cytowane podczas opisu historycznej i obecnej
sytuacji klasy przejściowej w: *Down with Empire, Up with Spring!*
(Te Whanganui-a-Tara/Wellington: Rebel Press, 2006), str. 150.
[145] Patrick Chamoiseau, cytowany w: Mike Davis, *Planet of Slums*
(Londyn: Verso, 2007), str. 174.
[146] Camilla Toulmin, *Climate Change in Africa*. (Londyn:
International African Institute i Zed Books, 2009), str. 70–118.
[147] “Idea boga sugeruje porzucenie zdrowego rozsądku i
sprawiedliwości; to najbardziej stanowcze zaprzeczenie ludzkiej
wolności i za każdym razem kończy się zniewoleniem ludzkości, w
teorii i praktyce (…) jeśli bóg istniałby naprawdę, musielibyśmy
go obalić”. — Michaił Bakunin, *Bóg i Państwo* (Nowy Jork: Dover
Publications, 2003). Patrz również: Richard Dawkins, *Bóg Urojony*
(Londyn: Black Swan, 2007).
[148] Pomimo że zbyt dużym uproszczeniem byłoby podać uprzemysłowienie
jako przyczynę tego zjawiska, zależność między jednym a drugim
jest jasna. Świadczy o tym na przykład udowodniony przez Vandanę
Shivę związek między rozprzestrzenianiem się zielonej rewolucji i
rozwojem fundamentalistycznych ruchów wspólnotowych w Indiach.
Kolejny, jeszcze bardziej przerażający przykład połączenia
okultyzmu ze współczesnością stanowi wojna w Kongo, w której
przedmiotem sporu był koltan (ruda dwóch minerałów, stosowana w
elektronice; światowe złoża tego surowca skupione są w Kongo –
przyp. tłum.). Jednym z jej skutków było upowszechnienie się
charyzmatycznych, rdzennych/zielonoświątkowych kultów
przekonanych, że wszystkie problemy rozwiąże pozbycie się
dziesiątek tysięcy „dzieci-wiedźm”.
[149] Wijąc się w bólu po utracie ramienia w cukrowni, niewolnik
Francois Makandal doznał milenarystycznej wizji wspaniałych,
wolnych miast Haiti, zamieszkałych przez czarnoskórych. Tuż po tym
zdarzeniu Makandal ogłosił się prorokiem i stworzył dosyć liczny
ruch w północnym Limbe. Przed rokiem 1740 zbiegł między Maronów i
wykorzystał ich potajemne kontakty do stworzenia wielotysięcznego
ruchu w całym Haiti, infiltrując każdy dom i plantację oraz
dostarczając truciznę każdemu. Ta strategia pochodzi z zachodniej
Afryki i została dostosowana do haitańskich warunków. Całkowicie
zależni od swoich niewolników, plantatorzy byli bezsilni widząc
jak pada ich trzoda, zwierzęta domowe, a na końcu oni sami wraz z
rodzinami. W wyniku tych działań, 6000 osób poniosło śmierć”. —
John Connor, *Children of Guinea: Voodoo, The 1793 Haitian
Revolution and After* (Londyn: Green Anarchist Books, 2003), str.
11.
[150] Geoffrey Demarest (Biuro studiów o zagranicznych armiach US Army,
Fort Leavenworth), „Geopolitics and Urban Armed Conflict in Latin
America”, w: *Small Wars and Insurgencies*, tom 6, nr 1 (Londyn:
Routledge, 1995). Mimo że ten artykuł jest nieco przestarzały
(faksy jako zagrożenie dla sieci!), zdecydowanie warto go
przeczytać choćby po to, by zauważyć powtarzalność (cykliczność)
idei dotyczących możliwości insurekcji. Przeczytałem ten artykuł,
ponieważ Mike Davis (rewolucyjny socjalista) cytuje go w swojej
książce *Planet of Slums*. Można zauważyć, że motyw przewodni tej
książki jest zaczerpnięty z wcześniejszej pracy Davisa, *City of
Quartz…*
[151] Charles Onyango-Obbo, „Kibera. It’s rich city folks who need slums
most”, *Daily Nation*, op/ed 8 lipca 2009.
[152] Geoffrey Demarest (US Army Foreign Military Studies Office, Fort
Leavenworth), „Geopolitics and Urban Armed Conflict in Latin
America”, w: *Small Wars and Insurgencies*, tom 6, nr 1 (Londyn:
Routledge, wiosna 1995).
[153] Jason Adams, *Non-Western Anarchisms: Rethinking the Global
Context* (Johannesburg: Zabalaza Books, 2003).
[154] Richard Mabey, *Weeds: How Vagabond Plants Gatecrashed
Civilisation and Changed the Way We Think About Nature* (Londyn:
Profile Books, 2010), str. 21.
[155] Gerard Manley Hopkins, „Inversnaid”, *Tygodnik Powszechny* 1992,
nr 16 str. 6
[156] Podobnie jak w przypadku wielu innych aspektów zmian klimatu,
przewidywania co do ich ewentualnego wpływu na lasy deszczowe
wahają się od pozytywnych do katastroficznych. Ogólny zarys tego
zagadnienia został dobrze przedstawiony w artykule Simona L.
Lewisa „Tropical forests and the changing earth system”, w:
*Philosophical Transaction of the Royal Society B* (2006) 361,
195–210.
[157] Garry Peterson, „Ecological limits of adaptation to climate
change”, w: W Neil Adger *et al*., *Adapting to Climate Change:
Thresholds, Values, Governance* (Cambridge: Cambridge University
Press, 2009), str. 31.
[158] T. E. Lovejoy, „Conservation with a Changing
Climate”, w: *Climate Change and Biodiversity* (New Haven: Yale
University Press: 2006), str. 325–326.
[159] Zwróćmy szczególną uwagę na lasy deszczowe, te wspaniałe rezerwaty
bioróżnorodności. „Przewiduje się, że do roku 2050 10% wszystkich
gatunków zamieszkujących lasy deszczowe wyginie na skutek
fragmentacji środowisk, a jeszcze więcej, 24%, na skutek zmiany
klimatu, według umiarkowanych scenariuszy przebiegu zmian
klimatycznych”. – „Biodiversity in a changing world”, w: Jaboury
Ghazoul i Douglas Sheil red., *Tropical Rain Forest Ecology,
Diversity, and Conservation* (Oksford: Oxford University Press,
2010), str. 356. Bardziej dramatyczne prognozy emisji gazów
cieplarnianych zwiększają ten odsetek do 37% — Laurence C. Smith,
*The World in 2050: Four Forces Shaping Civilization’s Northern
Future* (Nowy Jork: Penguin, 2010), str. 138.
[160] „Greenhouse Gas Levels and Biodiversity”, w: Thomas E. Lovejoy i
Lee Hannah, red., *Climate Change and Biodiversity* (New Haven:
Yale University Press: 2006), str. 395.
[161] Stephen M. Meyer, *The End of the Wild* (Cambridge: Massachusetts
Institute of Technology Press, 2006), str. 4.
[162] Stephen M. Meyer, *The End of the Wild* (Cambridge: Massachusetts
Institute of Technology Press, 2006), str. 9–14.
[163] Ang. extinction debt – zjawisko polegające na wymieraniu gatunków
w przyszłości ze względu na czynniki występujące w przeszłości –
przyp. tłum.
[164] Stephen M. Meyer, *The End of the Wild* (Cambridge: Massachusetts
Institute of Technology Press, 2006), str. 16.
[165] „Rezerwaty to najważniejszy i najskuteczniejszy składnik obecnych
strategii ochrony przyrody (…). Mamy powody, by wierzyć, że
pozostaną kluczową strategią ochrony przyrody przed skutkami zmian
klimatycznych (…). Tereny chronione zajmują coraz większy obszar,
ale jednocześnie zanikają miejsca nienaruszone przez człowieka.
Wobec tego w momencie, gdy skutki zmiany klimatu staną się
dotkliwe, rezerwaty mogą stanowić większość istniejących obszarów
naturalnych na Ziemi. Rezerwaty to obszary, na które wpływ
człowieka jest najbardziej ograniczony. Zatem możemy mieć co do
nich największe nadzieje jeśli chodzi o odpowiedź natury (np.
zmiany w zasięgach występowania) na zmiany w klimacie. Wobec tego,
rezerwaty są, a także będą kluczowe w wysiłkach zachowania
różnorodności” — Lee Hannah i Rod Salm, „Protected Areas
Management in a Changing Climate”, w: Thomas E. Lovejoy i Lee
Hannah, red., *Climate Change and Biodiversity* (New Haven: Yale
University Press: 2006), str. 363.
[166] Stephen M. Meyer, *The End of the Wild* (Cambridge: Massachusetts
Institute of Technology Press, 2006), str. 49.
[167] Mike Davis, *Planet of Slums* (Londyn: Verso, 2007), str. 136.
[168] Wnikliwą krytykę projektów typu “konserwacja jako rozwój” można
znaleźć w: Paige West, *Conservation is Our Government Now: The
Politics of Ecology in Papua New Guinea* (Durham: Duke University
Press 2006).
[169] Dobra, choć antropocentryczna, analiza ingerencji państwa poprzez
organizacje ekologiczne i konfliktów z rdzennymi mieszkańcami,
jakie przynosi: Marcus Colchester, *Salvaging Nature: Indigenous
Peoples, Protected Areas and Biodiversity Conservation* (Geneva:
United Nations Research Institute for Social Development with
World Rainforest Movement, 1994).
[170] Lee Hannah i Rod Salm, „Protected Areas Management in a Changing
Climate”, w: Thomas E. Lovejoy i Lee Hannah, red., *Climate Change
and Biodiversity* (New Haven: Yale University Press: 2006), str.
370.
[171] Obszar większy niż ekosystem, ale mniejszy niż kraina zoograficzna
– przyp. tłum.
[172] Nie chcę powiedzieć, że ten sposób zarządzania przyrodą jest
rozsądny. Większość brytyjskiej konserwacji środowiska to
pozostałości przeszłych systemów zarządzania, a ponadto faworyzuje
wybrane gatunki, takie jak leśne kwiaty, zamiast obejmować cały
system. Starą i niestety nadal aktualną krytykę można znaleźć w
książce Clive’a Hamblera oraz Martina R. Speighta: „Biodiversity
Conservation in Britain: Science Replacing Tradition”, w: *British
Wildlife*, 6 (3) str. 137–148.
[173] „Global Greenhouse Gas Levels and the Future of Biodiversity”, w:
Thomas E. Lovejoy i Lee Hannah, red., *Climate Change and
Biodiversity* (New Haven: Yale University Press: 2006), str. 390.
[174] Dave Foreman, cytat z filmu *Earth First: The Politics of Radical
Environmentalism*, producent: Christopher Manes, 1987.
[175] Tak jak powszechnie podnoszono, istnieje potrzeba zwiększonej
obrony ekologicznej zarówno w 34 regionach wysokiej
bioróżnorodności znajdujących się w bezpośrednim zagrożeniu, w
ostatnich wielkich tropikalnych dziczach (Amazonii, Nowej Gwinei,
Kongo), jak i na morzu. Skala obecnego kryzysu i ryzyko
wystąpienia ogromnej zmiany klimatu mogą teraz dodać wagi
stanowisku wzywającemu do „długiej wojny” skupionej na obronie
ostatnich wielkich dziczy, ale prawdopodobnie jeszcze nie nadszedł
czas, by poddać się w innych miejscach. Jest też bardzo możliwe,
że skoro System Ziemi przesuwa się do stanu gorącego, to nawet
strategia „długiej wojny” nie wchodzi w grę.
Aktualne informacje na temat zagrożonych regionów wysokiej
bioróżnorodności –
[[https://www.conservation.org/How/Pages/Hotspots.aspx]]. Krytyka:
Peter Kereiva i Michelle Marvier „Conserving Biodiversity
Coldspots” w: *American Scientist* tom 91 (2003) str. 344–-351. W
końcu mielenie cyferek nie prowadzi za daleko; nie jest ważne, jak
„istotny” globalnie jest dany ekosystem, bo to nasza chęć bycia
jego częścią oraz jego obrony pcha nas do działania, nieważne czy
to las deszczowy po drugiej stronie planety czy odzyskany
nieużytek po drugiej stronie ulicy.
[176] „Requiem or revival”, w: Jaboury Ghazoul i Douglas Sheil red.,
*Tropical Rain Forest Ecology, Diversity, and Conservation*
(Oksford: Oxford University Press, 2010), str. 400.
[177] Sea Shepherd Conservation Society —
[[https://seashepherd.org/campaigns/galapagos/]].
[178] The Thin Green Line Foundation — [[https://thingreenline.org.au/]]
[179] Więcej informacji o przypadku Zapatosa można znaleźć u Solidarity
South Pacific — [[http://www.eco-action.org/ssp/prisoners.html]].
Doskonałe, pouczające i rześko szczere spojrzenie na omawianą
wyprawę solidarnościową oraz walki ekologów i tubylców na
Filipinach można znaleźć tu: *From Mactan to the Mining Act:
Everyday stories of devastation and resistance among the
indigenous people of the Philippines* (Leeds: Repressed Distro,
2003).
[180] Nie mówię tu, że grupy rdzenne nie istnieją, tylko wskazuję, iż
często ta etykieta jest nadawana (przez ich samych lub innych)
społecznościom uciekinierów, unikających wchłonięcia przez
cywilizację. Zob. James C. Scott, The Art of Not Being Governed:
An Anarchist History of Upland South-East Asia *(New Haven: Yale
University Press, 2009).*
[181] Thomas E. Lovejoy, „Conservation with a Changing Climate”, w:
Thomas H. Lovejoy i Lee Hannah, red., *Climate Change and
Biodiversity* (New Haven: Yale University Press: 2006), str. 326.
[182] Dobre wprowadzenie do idei rewildingu na dużą skalę — Dave
Foreman, *Rewilding North America: A Vision for Conservation in
the 21st Century* (Waszyngton: Island Press, 2004).
„Rewilding” jest teraz trochę modnym słowem, które oddaje nie
tylko nowy styl projektów ochrony przyrody, lecz także używa się
go, by uatrakcyjnić „gorzej uzasadnione” projekty. Prosty w
odbiorze, choć nieco propagandowy tekst o projektach
rewildingowych na świecie: Caroline Fraser, *Rewilding the World:
Dispatches from the Conservation Revolution* (Nowy Jork: Henry
Holt, 2010).
[183] Trochę rozważań na temat odnowy ekologicznej z perspektywy
radykalnego brytyjskiego aktywizmu ekologicznego znajduje się tu:
„Take a Sad Song and Make it Better?: Ecological Restoration in
the UIC”, w: *Do or Die*, nr 8, 1998, str. 159–173.
[184] James Lovelock, *The Vanishing Face of Gaia: A Final Warning*
(Londyn: Penguin, 2009).
[185] Mary Mycio, *Wormwood Forest: A Natural History of Chernobyl*
(Waszyngton: Joseph Henry Press, 2005), str. 6. Niektórzy w
rządzie ukraińskim starają się obecnie (2010) zrekultywować
większość opuszczonej ziemi pod produkcję rolniczą.
[186] *Down with Empire, Up with Spring!* (Te
Whanganui-a-Tara/Wellington: Rebel Press, 2006), str. 159.
[187] James Lovelock, *The Revenge of Gaia* (Londyn: Penguin, 2006),
str. 10. Niektórzy wątpili w jego szczerość, sugerując, że
wyolbrzymia dla efektu lub by zachęcić do działania. Spytałem go o
to osobiście i powiedział, że naprawdę uważa taki scenariusz za
prawdopodobny.
[188] Na przykład według niektórych modeli, warunki suszy przypisywane
amerykańskiemu Dust Bowl (okresowi skrajnych ostrych susz i
ekstremalnych zjawisk pogodowych – burz pyłowych – w latach
1931–38 – przyp. tłum.) mogą stać się nowym klimatem regionu
(południowego zachodu USA),” – Laurence C. Smith, *The World in
2050: Four Forces Shaping Civilization’s Northern Future* (Nowy
Jork: Penguin, 2010), str. 108.
[189] „Wojna klimatyczna może zabić prawie wszystkich z nas, zostawiając
garstki ocalałych żyjących na poziomie epoki kamienia łupanego.
Ale w niektórych miejscach na świecie, włączając w to Wielką
Brytanię, mamy szansę przeżyć, a nawet żyć dobrze”. — James
Lovelock, *The Vanishing Face of Gaia: A Final Warning* (Londyn:
Penguin, 2009), str. 22. Interesujące spojrzenie na przyszłość
Wysp Brytyjskich można znaleźć też w: Marek Kohn, *Turned Out
Nice: How the British Isles will Change as the World Heats Up*
(Londyn: Faber & Faber, 2010).
[190] „Wojna społeczna: narracja «walki klas» rozwinęła się ponad
pojęcie klasy, by uwzględnić złożoność oraz liczbę (…) konfliktów
we wszystkich hierarchicznych relacjach społecznych”. — Liam
Sionnach, „Earth First Means Social War: Becoming an
Anti-Capitalist Ecological Social Force”, w: *Earth First!
Journal*, Lughnasadh 2008, tom 28, nr 5.
[191] Europol, *Terrorist Activity in the European Union: Situations and
Trends Report* (Europol: Haga, 2003).
[192] Zig-Zag, *Colonization and Decolonization: A Manual for Indigenous
Liberation in the 21st Century* (Vancouver: Warrior
Publications, 2006), str. 28.
[193] John Beddington, zacytowany w: „World faces ‘Perfect storm’ of
problems by 2030, chief scientist to warn”, *The Guardian*,
18.3.2009., art. dostępny online:
[[https://www.theguardian.com/science/2009/mar/18/perfect-storm-john-beddington-energy-food-climate]].
[194] Brytyjska kontrola imigracji była w rzeczywistości „zwycięstwem”
(sic) osiągniętym najpierw po wielkiej mobilizacji Lewicy
przeciwko imigrantom żydowskim. Co istotne, jedyną sekcją Lewicy
agitującą przeciwko temu były tylko grupy, które nie uznają granic
w ogóle – anarchiści. Zobacz: Steve Cohen, *That’s Funny, You
Don’t Look Anti-Semitic: Anti-racist Analysis of Left
Anti-Semitism* (Londyn: Beyond the Pale Press, 1984).
[195] James Lovelock, *Climate Change on the Living Earth*, The Royal
Society, 29 października 2007.
[196] W oryginale „porządek dziobania” (pecking order) – pojęcie z
psychologii i socjologii, odnoszące się do spektrum relacji
interpersonalnych w grupach hierarchicznych – przyp. tłum.
[197] Zjednoczonym Królestwie – przyp. tłum.
[198] „Poor in UK dying 10 years earlier than the rich, despite years of
government action”, *Guardian*, 2.7.2010, dostępne online:
[[https://www.theguardian.com/society/2010/jul/02/poor-in-uk-dying-10-years-earlier-than-rich]].
[199] Richard Wilkinson, *Mind the Gap: Hierarchies, Health and Human
Evolution* (Londyn: Weidenfeld & Nicholson, 2000).
[200] James Phillips, *Trauma, Repair and Recovery* (Oksford: Oxford
University Press, 2008), str. 5.
[201] Ta statystyka uwzględnia sortowanie danych, które dzieli różne
rodzaje raka i wypadków. Zob. Clare Griffiths *et al*., *Leading
causes of death in England and Wales — How should we group
causes?* (Londyn: National Office of Statistics, 2005), str. 11.
[202] Raoul Vaneigem, *The Revolution of Everyday Life* (Londyn: Rebel
Press, 1983).
[203] „Policja w Wielkiej Brytanii planuje używać bezzałogowych dronów
szpiegowskich, mimo kontrowersji stosowanych w Afganistanie do
„rutynowej” obserwacji antyspołecznych kierowców, protestujących,
złodziei plonów i ludzi nielegalnie wyrzucających śmieci. (…)
Wcześniej policja w hrabstwie Kent podała do wiadomości, że
program dronów był stworzony z zamiarem użycia nad Kanałem La
Manche, by monitorować i wykrywać imigrantów przedostających się z
Francji. Dokumenty sugerują jednak, że skupienie na morzu było,
przynajmniej częściowo, strategią PR zaprojektowaną do
zminimalizowania obaw o wolności obywatelskie. „Jest potencjał
podania tych [morskich] celów jako «dobrych wieści» do wiadomości
publicznej, zamiast historii w stylu «Wielkiego Brata» – podaje
protokół z jednego z wczesnych spotkań w czerwcu 2007”. — „CCTV in
the Sky: police plan to use military-style spy drones”, Guardian,
23.1.2010. Ostatnio ACPO (Association of Chief Police Officers,
stowarzyszenie brytyjskich komendantów – przyp. tłum.)
potwierdziło, że przynajmniej trzy służby policyjne już teraz
używają dronów i ogólnonarodowy plan jest w przygotowaniu, „Drony
bezzałogowe mogą być stosowane przez policję do obserwacji”,
*Guardian*, 24.9.2010.
[204] Development, Concepts and Doctrine Centre, *Global Strategic
Trends Programme 2007–2036* (Londyn: Ministerstwo obrony, 2006).
„Dokument źródłowy dla rozwoju brytyjskiej polityki obronnej”
zacytowany w Gwynne Dyer, *Climate Wars* (Toronto: Random House,
2009), str. 5.
[205] *Rural idyll or terrorist hub?*, Guardian, 3.1.2009.
[206] „Silence and Beyond”, w: *Tiqqun* 1, (Paryż: Tiqqun, 1999).
[207] Zob. Paul Avrich, *Anarchist Voices* (Oakland: AK Press, 2005),
*The Call* (Londyn: Short Fuse Press, 2010), Colin Ward, *Anarchy
in Action* (Londyn: Freedom Press, 1988), „Growing Counter
Cultures”, w: *Down with Empire, Up with Spring!* (Te
Whanganui-a-Tara/Wellington: Rebel Press, 2006), str. 61–79,
Crimethinc, *Dropping out: A Revolutionary Vindication of Refusal,
Marginality, and Subculture* (Londyn: Active Distribution, 2010).
[208] Gustav Landauer, *Revolution and other Writings* (Oakland: PM
Press, 2010).
[209] *Down with Empire, Up with Spring!* (Te
Whanganui-a-Tara/Wellington: Rebel Press, 2006), str. 77.
[210] Murray Bookchin, *The Spanish Anarchists: The Heroic Years
1868–1936*. Edynburg: AK Press, 1988).
[211] Colin Ward, *Anarchy in Action* (Londyn: Freedom Press, 1992),
str. 5.
[212] Ward Churchill, *Pacifism as Pathology* (Winnipeg: Arbeiter Ring,
1998) str. 70–74.
[213] Używając – w innym kontekście — określenia ukutego przez Jamesa
Scotta. James Scott, *Weapon is of the Weak: Everyday Forms of
Peasant Resistance* (New Haven: Yale University Press, 1987).
[214] National Union of Students, NUS: największy związek studencki w UK
– przyp. tłum.
[215] Dla kontrastu, francuski anarchista, Pierre Chardon, ujął to tak:
„Akcje anarchistyczne — cierpliwe, powolne, wytrwałe, angażujące
jednostki, toczące instytucje jak dżdżownica tocząca owoc, jak
termity pogryzające majestatyczne drzewa — takie akcje nie
przyniosą dramatycznego efektu pożądanego przez tych, którzy chcą
zwrócić na siebie uwagę” — Cytowany w: David Berry, *A History of
the French Anarchist Movement: 1917–1945* (Oakland: AK Press,
2009), str. 42.
[216] Nawiasem mówiąc, teoria/praktyka 4GW jest dalece rozwinięta.
Oprócz łączenia w sobie partyzantki i wojny w sieci, ma szersze
znaczenie – zarówno na papierze, jak i na polu walki. Dla samego
jej opisu książka ta jest godna przeczytania. Płk. Thomas X.
Hammes (USMC), *The Sling & The Stone: On War in the
21st Century* (St. Paul: Zenith Press, 2004). Cytaty
odpowiednio ze str. 14 i 290. ALF jest wspomniane w zabawny sposób
jako możliwa zasłona dymna dla ataku typu *false flag* (taktyka
4GW), którego rzekomo dopuściło się chińskie wojsko, obierając
sobie za cel „przemysłową hodowlę zwierząt”, str. 259.
[217] „Aby stać się feministką/tą, każdy musi najpierw stać się sobą
(…). Feministki/ści nie wiedzą rzeczy innych niż reszta ludzi;
wiedzą te same rzeczy, ale w inny sposób. Można pokusić się o
stwierdzenie, że świadomość feministyczna zmienia «fakt» w
«sprzeczność»”. — Sandra Lee Bartky, cytowana w: Carol J Adams,
*The Sexual Politics of Meat: A Feminist-Vegetarian Critical
Theory* (Nowy Jork: Continuum, 1991), str. 184. Podczas gdy wielu
wyraża swój anarchizm w słowie pisanym, rzadkie jest –
przynajmniej z mojego doświadczenia – by szersze grupy ludzi
stawały się anarchistami dzięki lekturze. Najbardziej efektywną
„propagandą” jest raczej czyn – doświadczenia życiowe, czy to te
zdobyte przez uczestnictwo w oporze, czy przy zetknięciu się z
miłością i etyką praktykowaną wśród społeczności anarchistycznych.
[218] Polski arystokrata, cytowany w: Jean Jacques Rousseau, *The Social
Contract (Umowa społeczna)* (Cosimo Inc: Nowy Jork, 2008), str.
70.
[219] Kenneth Rexroth, „Radical Movements on the Defensive”, *San
Francisco Magazine*, lipiec 1969. Bureau of Public Secrets —
Rexroth Archive,
([[http://www.bopsecrets.org/rexroth/sf/1968-69.htm#Radical%20Movements%20on%20the%20Defensive]]).
[220] Crimethinc., „Say you want an Insurrection: Putting the «Social»
in Social War”, w: *Rolling Thunder*, nr 8, lato 2009.
[221] Blackbird Raum, „Valkyrie Horsewhip Reel”, *Swidden* (Santa Cruz:
Black Powder Records).